czwartek, 7 kwietnia 2011

Summer of '09

Z końca 2008 przenosimy się do bardziej radosnej i cieplejszej części roku 2009. Wakacje to wspaniały czas w życiu młodego człowieka, zwłaszcza, że wraz ze zdaniem matury / zdobyciem tytułu licencjackiego/magisterskiego czas ich trwania okrutnie się skraca. W każdym razie, pamiętam, że któregoś pięknego dnia tata zabrał mnie na wycieczkę po okolicy. Na załączonym zdjęciu widać zalany przejazd promowy dla samochodów, jak się przyjrzycie to to czerwone coś to tabliczka ostrzegawcza. Piękny widok, ale jak uświadomimy sobie, że to jednak nie tak powinno wyglądać to nie jest już tak wesoło.

Przez wiele miesięcy marudziłem, że w wakacje chcę pojechać do Berlina. No i koniec końców udało się. 25 lipca jedno z moich marzeń (?) miało się spełnić. Pewnie zadacie sobie pytanie co jest takiego w Berlinie, że koniecznie chciałem tam pojechać. Odpowiedź jest prosta - Meilenwerk i salon Bugatti & Bentleya.

O ile ten drugi termin jest jeszcze w miarę jasny, nie wszyscy z pewnością wiedzą co kryje się pod nazwą Meilenwerk. Otóż jest to muzeum samochodowe znajdujące się w zachodniej części Berlina w zaadaptowanej zajezdni tramwajowej. Jednak nie jest to zwykłe muzeum samochodowe... o nie. Tak dokładnie i precyzyjnie to trudno sprecyzować, co to tak naprawdę jest... Na terenie tego kompleksu znajduje się między innymi salon Ferrari, serwis Ferrari i Maserati, kilka sklepów z modelami samochodów, restauracja, warsztaty zajmujące się klasykami itd. Co więcej, część z wystawionych tam samochodów najzwyczajniej można kupić. Za wycieraczką są podane ceny i jeśli znajdzie się zainteresowany to można odbyć jazdę testową... na miejscu. Niektóre pojazdy stoją w szklanych gablotach, zwanych potocznie 'akwariami', z reguły ze względu na ich wartość.







Niestety czas w Meilenwerku miałem ograniczony - do około godziny. Oczywiście obejście całego kompleksu w tak krótkim czasie było niemożliwe, więc ostatecznie spędziliśmy tam około półtorej. Potem przejazd metrem co centrum Berlina i zabytki, nuda. No dobra, była we mnie chęć zwiedzenia Berlina, teraz tylko tak piszę, że to nuda, bo przybyłem, zobaczyłem i stwierdziłem, że chce tu wrócić... do Meilenwerku, nie do zapierającego dech w piersi centrum. Nota bene jak się idzie do Meilenwerku ulicą Wiebestrasse to można podziwiać przepiękne lofty... wyglądają kosmicznie. Nie raz wyobrażałem sobie siebie w takim mieszkaniu. Stoję sobie na balkonie, cieszę się widokiem na... jakiś paskudny blok naprzeciwko, stację benzynową i ulicę. Nagle zza zakrętu wyłania się żółte Ferrari F430 Spyder i słychać ryk włoskiego V8. Taki budzik to recepta na szczęśliwe i bezstresowe życie.

Prawdę mówiąc, to w pamięci poza Meilenwerkiem coś mi jednak pozostało, Brama Brandemburska, Reichstag (a dokładniej tłum ludzi, który czekał na wejście do środka), pod którym się schowaliśmy bo zaczął padać deszcz, Katedra berlińska i... ulice Friedrichstrasse i Unter den Linden.





Co do salonu Bugatti & Bentleya, to jest bardzo mały i odległy od innych, ciekawych salonów samochodowych w Berlinie. Priorytetem było zobaczenie w końcu Bugatti Veyrona, poza nim trudno było zwrócić na coś szczególnie uwagę, zwłaszcza, że była sobota i przy Bentleyu Continentalu GTC Speed stało tyle ludzi, że nawet próba robienia zdjęcia wydawała się bezcelowa. Przy Continentalu Flying Spur Speed już było lepiej... poza dziadkiem, który przez bite 10 minut stał i oglądał bentleyowski silnik.





Ledwo pozbierałem się po wycieczce do stolicy Niemiec, a już trzeba było pakować graty i zabierać się w nieco dalszą podróż - do Chorwacji. Docelowo mieliśmy spędzić tydzień w wynajętym apartamencie w Supetarze na Wyspie Brač, jednak ja, jak to ja wyciągnąłem rodziców na kilka wycieczek. Zacznijmy jednak od początku. Aby dostać się na Brač, trzeba dojechać do Splitu i stamtąd popłynąć promem na wyspę. Generalnie jest to ładne, małe miasteczko, którego ludność nie przekracza 3,500... po sezonie. W jego trakcie możliwe, że liczba turystów przewyższa liczbę mieszkańców. Co nie zmienia faktu, że lokacja jest wyśmienita. Rzecz jasna dobijają trochę kamieniste plaże, a do (bardzo słonej) wody trzeba się przyzwyczaić. Najbardziej spodobały mi się chyba beach bary. Siedzisz sobie wieczorem przy morzu, wiatr przyjemnie wieje, a w tle leci sobie muzyka. Chciałem zauważyć, że jednego wieczoru mogło tam zagrać kilku DJ-i, więc jeśli nie pasowała nam muzyka, to zawsze mogliśmy przejść się plażą i wrócić za jakiś czas. Najśmieszniejsze było spotkanie się z czymś, co nazywa się Silent Disco - w skrócie, jest to imprezowanie w słuchawkach. Z perspektywy osoby trzeciej wyglądało to bardzo kretyńsko, ale sami imprezowicze wydawali się dobrze bawić. Ogólnie na nudę trudno było narzekać, każdego wieczoru coś się działo, raz nawet trafiliśmy na wystawy lokalnych win, serów i trafił się nawet koncert jakiejś lokalnej gwiazdy (chyba).



Chciałem podkreślić jedną, ciekawą rzecz: śródziemnomorska roślinność robi wrażenie. W naszym ogrodzie było co podziwiać, z resztą, oceńcie sami:



Myślałem, ze podczas wyjazdu w Chorwacji nie zrobię zdjęcia ani jednego samochodu. Myliłem się. A jeśli chodzi o wycieczki to nie ograniczyliśmy się tylko do Supetaru. Wybraliśmy się również na wyprawę po całej wyspie, m. in. weszliśmy na najwyższy punkt - Vidovą Górę.





W planach pojawił się nawet Dubrovnik, jednak skutecznie odradziłem to miasto. Dlaczego? Po pierwsze, to 400 km (o ile dobrze pamiętam) w jedną stronę, więc wyjeżdżamy wcześnie rano i wracamy późnym wieczorem. Ale to nie najgorsze, Dubrovnik to w końcu główny ośrodek turystyczny Dalmacji, więc zagęszczenie turystów na metr kwadratowy będzie tak duże, że bardziej się wkurzymy, niż będziemy zadowoleni. Poza tym, w cenie wycieczki do Dubrovnika mogliśmy zwiedzić całą Wyspę Brač (wszystkie zdjęcia na górze, Vidova Góra - ostatnie. Widać na nim Złoty Róg, gdzie również dotarliśmy - strasznie dużo ludzi i dość wysokie ceny w pobliskich restauracjach.) oraz wybrać się do Parku Narodowego Krka, gdzie można zobaczyć liczne wodospady. Poza nimi, byliśmy też w Trogirze.W 1997 roku starówka tego miasta została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Ostatnim (i jednocześnie pierwszym tak naprawdę) miastem był wcześniej wymieniony Split, drugie co do wielkości miasto Chorwacji i najprawdopodobniej pierwsze co do zajebistości.








Warto zwrócić uwagę na pomnik Grzegorza z Ninu, stojący na wschód od Pałacu Dioklecjana. Według legendy, dotknięcie jego palca u stopy ma zapewnić szczęście. Którego? Nie martwcie się, jak dotrzecie na miejsce będziecie wiedzieć, o który chodzi. W przeciwieństwie do całego pomnika wykonanego z brązu, ów palec święci się niczym dopiero co wypolerowany.

Jakby ktoś się zastanawiał na wyjazdem do Chorwacji to zdecydowanie polecam!

1 komentarz:

  1. Rany!Nie mogę się napatrzeć *_*
    A tekst to kwitesencja tego co tygryski lubią najbardziej :] Mieszanina zachwytu i podziwu się rodzi w człowieku:)

    OdpowiedzUsuń