piątek, 27 lipca 2012

After All

Po ubiegłorocznym koncercie Roxette w Warszawie czułem pewny niedosyt. Miałem ochotę zobaczyć ich po raz kolejny. Myślałem nad wyjazdem do Ostravy, potem nad Berlinem, ale koniec końców nigdzie nie pojechałem. I tak mijały kolejne dni, tygodnie i miesiące. Aż do 20.12.2011, gdy zaczęto sprzedawać bilety na występ szwedzkiego duetu w hali Ergo Arena w Sopocie 24.07.2012. Dostałem to, na co czekałem, lecz nie mogłem się zdecydować. Biłem się z myślami, wydawało mi się, że to trwa wieki, tymczasem 9 dni później bilety były już u mnie w domu. Tak na dobrą sprawę nie miałem dobrego powodu, by nie jechać do Trójmiasta. Byłem tam w zeszłym roku na koncercie Ozzy'ego Osbourne'a i mile wspominam ten wyjazd. 

W 2012 roku nie śledziłem już tak dokładnie wszystkich koncertów z trasy Roxette, w sumie dość długo nie byłem nawet w nastroju. W marcu pojawił się nowy album - Travelling, o którym pisałem tutaj i dzięki uprzejmości Tomka z roxette.pl przeczytało go całkiem sporo osób, co mnie bardzo ucieszyło. Później zaczęły się koncertowe wojaże i Roxette zeszło na drugi plan. 

24. lipca zaczął się dla mnie o godzinie 2:30. Obudziłem się i zdałem sobie sprawę, że w końcu udało mi się zasnąć. Zawsze przed różnego rodzaju wyjazdami mam ten problem. Kładę się wcześniej i przekręcam się z boku na bok przez kilka ładnych godzin i budzę się niewyspany. Tym razem nie było tak źle, ale i tak obudziłem się pół godziny przed budzikiem. A w zasadzie dwoma, co by na pewno nie zaspać... O 5:05 miałem pociąg do Warszawy, a na dworcu byłem chwilę po czwartej. Patrzę, pociąg stoi, to wsiadłem. Gdy odjechał ze stacji ok. 4:30 byłem co najmniej przerażony. Jak to? Halo, jeszcze pół godziny! Dowiedziałem się, że jadę najwcześniejszym pociągiem z Łodzi do Warszawy, czyli znowu będę dużo za wcześnie... W Warszawie wcale nie było lepiej, kolejne kilka godzin czekania na autobus, choć biorąc pod uwagę, że podróż z Warszawy do Gdańska kosztowała mnie 3 zł to byłem w stanie to znieść. Oczywiście tłum ludzi na postoju, autobus podjeżdża niemalże w ostatniej chwili. Kilka nerwowych minut i już mogłem się odprężyć. Teraz tylko 6 godzin i jestem na miejscu... 

Chwilę przed piętnastą byłem już pod Ergo Areną. Ludzi praktycznie brak. Poza kilkunastoosobowym campingiem składającym się z zagorzałych fanów Roxette z całej Europy. W końcu miałem przyjemność poznać osobiście Tomka z roxette.pl i odebrać plakat promujący koncert Pera Gessle w Warszawie. Do końca życia sobie nie wybaczę, że mnie tam wtedy nie było... 


Godzinę później zająłem już miejsce w kolejce bez zbędnego balastu. Mniej więcej o tej samej porze zespół wylądował na lotnisku w Gdańsku. Tam czekała na nich garstka fanów, podobno Per Gessle pierwszy ich przywitał. Był rzecz jasna czas na zdjęcia, autografy itp. Fani byli również rozstawieni pod Ergo Arena i tam również zauważono zespół. A kolejka była na bieżąco informowana, co się dzieje. Czas powoli zmierzał do 17:30, czyli otwarcia bram dla osób z biletami Golden Circle Early Entrance. Najśmieszniejsze było to, że kolejka dla zwykłych biletów praktycznie nie istniała. Stało tam może z 10 osób. Około 17:00 rzeczywiście zebrało się trochę więcej ludzi, ale ogólnie dużego tłoku nie było. Zero porównania z tym, co zastałem pod Ergo Areną rok temu!

Zgodnie z harmonogramem, około 17:30 obsługa zaczęła wpuszczać. Udało mi się dostać bardzo blisko sceny, co bez wątpienia wpływało na jakość odbioru całego przedstawienia. Ale była 17:30, a support był przewidziany na 19:30. Kolejne 2 godziny czekania. Publiczność przed gwiazdą wieczoru miał rozgrzać Madox, 22-letni chłopak, który jest dość kontrowersyjny. Dlaczego? Z wyglądu bliżej mu do Lady Gagi, niż do przeciętnego faceta. Obawiałem się, że przyjdzie rozkapryszona gwiazdka i będzie tylko wk..urzać ludzi swoją osobą, tymczasem na scenie pojawił się stosunkowo ogarnięty chłopak i muszę przyznać, że dał radę. Jego występ nie był zły, co więcej, nie dłużył się przez co znacznie u mnie zaplusował. Ostatnie pół godziny oczekiwania zleciało szybko i bezboleśnie!

Zespół pojawił się względnie punktualnie w niemal niezmienionym składzie względem koncertu na Torwarze. Helenę Josefsson zastąpiła Dea Norberg. Roxette również zaczęło tak samo jak rok temu, od Dressed For Success



Od samego początku zrozumiałem, dlaczego nie wziąłem biletu na trybunę. Może oszczędziłbym sobie wielogodzinnego czekania, ale wrażenia spod samej sceny na koncertach Roxette są po prostu niesamowite! W dużej mierze jest to zasługa fanów, którzy ciągle jeżdżą z zespołem na koncerty po Polsce, czy też Europie. Sam Per przyznał, że zauważył kilka znajomych twarzy. Z trybuny ciężko to zauważyć, a tutaj czuje się tę magiczną atmosferę. Już samo przywitanie zespołu przed trójmiejską publikę robiło wrażenie. 

Następnymi utworami na 124. koncercie tej trasy koncertowej Roxette były Sleeping In My Car oraz Big L. Podobnie jak rok temu zostały świetnie zagrane i wszyscy doskonale się bawili. I zespół na scenie, i publiczność zebrana na całym obiekcie. Spending My Time spowolniło nieco dość szybkie tempo koncertu, a Stars z fenomenalnym intro Clarence'a Öfwermana totalnie mnie zaskoczyło. Spodziewałem się spokojnego, gitarowego wejścia a tymczasem zostało ono zastąpione klawiszami, do których z czasem dołącza się reszta zespołu. Bardzo ciekawa aranżacja i ten wokal Marie... To bez wątpienia jeden z moich ulubionych utworów Roxette i wykonanie na żywo jeszcze bardziej mnie do niego przekonało (o ile dało się jeszcze bardziej).


Dla fanów nowszych dokonań zespołu - She's Got Nothing On (But The Radio). Trzeba przyznać, że Per Gessle nadal wie, jak pisać chwytliwe i strasznie wpadające w ucho popowe kawałki. W Roxette Tourbook  2012 można przeczytać, że Per był genialnym twórcą piosenek, Marie była świetnym wykonawcą, a razem stworzyli duet, który musiał podbić świat. Trudno się z tym nie zgodzić. Sam Gessle bezpośrednio przed piosenką powiedział: Jeśli znacie tekst to śpiewajcie z nami. Jeśli go nie znacie... to też śpiewajcie. My tak robimy i to działa! 

Nadszedł czas na kilka akustycznych piosenek. W tym Perfect Day i niewiarygodne Things Will Never Be The Same. Wersje albumowe tych utworów nie brzmią tak dobrze i przejmująco jak wykonania na żywo. Głos Marie po raz kolejny robi ogromną różnicę między tym co było dawno temu, a tym co jest teraz. Te piosenki są też dojrzalsze, mają inny wydźwięk. Pierwsza ma wydźwięk nostalgiczny, a z drugiej bije smutek. Niewielu artystów potrafi oddać tak dobrze uczucia i sens piosenek jak Marie Fredriksson. 

Następne It Must Have Been Love było sprawdzianem znajomości tekstu zgromadzonej publiczności, która najprawdopodobniej zna je lepiej niż sami artyści. Nie dlatego, że oni mają z tym jakiś ogromny problem, ale dlatego, że Roxette może poszczycić się wyjątkową bazą fanów. Niewiele zespołów ma tak oddany fanklub.











Czas wrócić do nieco szybszych kawałków. Opportunity Nox i 7Twenty7 idealnie tu pasowały. Co ciekawe, większość fanów Roxette nie przepada zbytnio za albumowymi wersjami tych utworów, zaś te na żywo są uwielbiane. Ze mną jest podobnie, jeśli już słucham tych piosenek to tylko w wersji live. A jak odczucia na żywo? Po raz kolejny nie można mieć powodów do narzekań. Chyba, że ktoś jest ślepy, głuchy i nikt go nie kocha. 

O uczuciu pustki był następny utwór - Fading Like A Flower. Piękna ballada wykonana we wspaniały sposób. Ale największe wrażenie zrobił na mnie Per Gessle śpiewający pierwszą zwrotkę Crash! Boom! Bang! Takiego wykonania wcześniej nie słyszałem i po prostu mnie zatkało. Byłem pod ogromnym wrażeniem. Później dołączyła rzecz jasna Marie. Niewiarygodna piosenka. Jak tylko wróciłem do domu i zobaczyłem nagranie z Ergo Areny w Full HD, to natychmiast zapisałem ją sobie na dysku i katowałem jak szalony. Choćby dla tej jednej piosenki warto było tyle się najeździć i naczekać. Ale jeśli mam być szczery to te powody można by wymieniać w nieskończoność, gdyż moim zdaniem Roxette prezentowało się dużo lepiej niż rok temu na warszawskim Torwarze. 

Końcówka była bardzo mocna i szybka. Pojawiły się niezapomniane i legendarne hity, takie jak How Do You Do! czy Dangerous. Pojawiły się też polskie akcenty. Niebieska szwedzka seks maszyna kupiona w Warszawie oraz Christoffer Lundquist grający Wlazł kotek na płotek jako intro do ostatniego utworu tego wieczoru - Joyride, podczas którego nie zabrakło rzecz jasna balonów! Dla wszystkich narzekających przed koncertem, po i w trakcie, po co te balony, odsyłam do internetu celem bliższego zapoznania się z tekstem tej piosenki. Teraz już wiecie po co? :) 





 

To jeszcze nie koniec. Koncert bez bisu byłby złym koncertem. Zespół wyszedł ponownie na scenę, serwując kolejną porcję hitów, w tym piosenkę, cytując Pera Gessle, bez której nie moglibyśmy was zostawić - Listen To Your Heart. Chwytający za serce utwór, który Gessle napisał siedząc w pokoju późnym wieczorem po rozmowie ze swoim przyjacielem. Podobno to życie pisze najlepsze scenariusze, ale ma też duży wpływ na pisanie najlepszych piosenek. Pod warunkiem, że ktoś jest w stanie to wykorzystać. W tym wypadku nikt nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Pojawiło się też The Look, bez którego międzynarodowa kariera Roxette mogłaby się nigdy nie zacząć. Jeśli mam być szczery to nie wyobrażam sobie swojego życia bez muzyki tego szwedzkiego duetu. Koncert zakończyło Chruch Of Your Heart




Wypadałoby podsumować jakoś występ Roxette w Ergo Arenie. Wiele z rzeczy, które planowałem na koniec wrzuciłem w międzyczasie do tego tekstu, więc ograniczyłem sobie trochę pole do popisu... Na szczęście nie jestem profesjonalistą i nie muszę trzymać się szablonów. Chcąc nie chcąc trzeba porównać ten występ do tego sprzed roku. Był krótszy o całe 3 piosenki, a wydawać by się mogło, że w Torwarze koncert zbyt długo nie trwał. Szkoda Silver Blue, które wyleciało z setlisty. Szkoda też Way Out, czy It's Possible. No właśnie, bo żadnego nowego utworu z Travelling nie było. Szkoda! Po cichu liczyłem też na jakiś duet wykonujący Perfect Excuse. Nic z tego, może innym razem... Niemniej jednak muszę przyznać, że to był naprawdę udany koncert. Bardzo mi szkoda, że nie miałem okazji złapać zespołu na lotnisku przed/po koncercie. Zazdroszczę wszystkim, którym to się udało i mają wspólne zdjęcia. Zwłaszcza zazdroszczę zdjęcia/autografu Pera. Nie ukrywam, że uwielbiam tego faceta i bardzo chciałbym go osobiście poznać, móc uścisnąć rękę, poprosić o autograf... Może innym razem. 


Kończąc chciałem pozdrowić wszystkich polskich fanów Roxette, którzy będą to czytać. Mam nadzieję, że się wam podobało i nie zanudziliście się tym długim początkiem. Był on dość istotny by przekazać inne rzeczy, stąd mam nadzieję, że mnie zrozumiecie. Pozdrawiam też zagranicznych fanów, którzy robią setki, a może i tysiące kilometrów oraz już rano ustawiają się pod klubami/halami by zająć miejsce przy samych barierkach. Do zobaczenia na kolejnym koncercie!

7 komentarzy:

  1. Bardzo dobry tekst.Koncert był rewelacyjny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny tekst, gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny tekst o świetnym zespole!

    OdpowiedzUsuń
  4. Super tekst! Przyjemnie się czyta! Czekamy na kolejną wizytę Roxette w Ergo Arenie !!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Zazdroszczę, mnie po raz kolejny nie udało się załapać na ich koncert. Przyznam że zależało mi, ale jak nie było z kim to niestety na chęciach się skończyło. Liczę że może jeszcze zahaczą może o Berlin, bo z tego co wiem ta trasa trwa do końca roku, a potem rok może 2 przerwy, więc będzie kiszka. Tekst fajny przyjemnie się czytało :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Gratuluję ,świetny teks . Genialnie zobrazowałeś magiczną atmosferę koncertu ! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny tekst. Bardzo przyjemnie się czytało.
    Również byłam na koncercie w Gdańsku i Warszawie. Spełniło się moje marzenie i to dwa razy, że zobaczyłam mój ukochany zespół od ponad 20 lat na żywo. Niesamowite przeżycie :).
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń