niedziela, 21 kwietnia 2013

Good Times Are Coming Around

Czekanie zawsze jest najgorsze. Bez względu na to, czy jedziesz na wakacje, szykujesz się na randkę z wymarzoną dziewczyną czy po prostu idziesz na koncert. Jest taki okres, który najzwyczajniej w świecie musisz przeczekać. Część ludzi siedzi bezczynnie, natomiast niektórzy pożytecznie wykorzystują ten czas. Tak było w moim przypadku, gdy czekałem na koncert Lady Pank w Stodole. Dokładniej to siedziałem w domu i odliczałem czas do wyjścia na pociąg. W pewnej chwili dojrzałem, że na stronie PolskiegoBusa pojawiły się nowe terminy. Szybko rzuciłem okiem na Berlin, znalazłem optymalną datę i zadzwoniłem do Hikariego. Chwilę później dostałem na skrzynkę bilety dla dwóch osób w obie strony. Koszt całkowity 77 zł. Deal życia.

Mieliśmy bardzo dużo czasu na ustalenie szczegółów, ale de facto uzgodniliśmy tylko plan działania:
1. Idziemy do Zoo. Rezerwujemy co najmniej godzinę na same pandy.
2. Uderzamy na Meilenwerk Classic Remise.
3. Jak starczy nam czasu, to możem zajrzeć na Ku'damm.
4. Jak będziemy mieli za dużo czasu, to przed Ku'damemm odwiedzić Mercedes-Welt / inne.

Tym razem zrezygnowaliśmy z tworzenia jakichkolwiek map, w końcu odwiedzamy stolicę Niemiec już po raz kolejny. Tak więc 20.04.13 przed 1:00 w nocy zameldowaliśmy się na dworcu. Doszliśmy na odpowiedni postój, nie mija chwila i zjawia się autobus. Idealnie. Wchodzimy do środka, chyba będzie problem z miejscem. Następuje dyskusja w sprawie rozdzielenia się, gdy nagle podchodzi do nas jakaś dziewczyna i mówi, że te 2 miejsca przy których stoimy właśnie się zwalniają. Genialnie. Pozostało już tylko się ulokować, wyjąć iPoda, założyć słuchawki i... zasnąć.

Wszystko szło prawie zgodnie z planem. Śmialiśmy się nawet, że skoro podczas ostatnich dwóch pobytów (Stuttgart i Berlin) haltowała mnie niemiecka Policja i prosiła o dokumenty, to tym razem będzie to samo. Nie myliliśmy się. Tym razem zatrzymała nas polska Straż Graniczna dokładnie w tym samym celu. Potem nikt już nas nie budził. Na szczęście.

W Berlinie byliśmy przed 8:00, co spowodowało, że mieliśmy jeszcze godzinę do otwarcia Zoo. Zmiana planów. Przecież poranny spacer po Ku'dammie nam nie zaszkodzi. Jak się później okazało, był to całkiem dobry pomysł. Na ulicy kilka ciekawych aut, a w salonie Jaguara mogliśmy pooglądać sobie nowego F-Type'a, a w BMW stało M6 Cabrio, X6M i M1! Problem polegał tylko na tym, że oba były zamknięte, gdyż byliśmy tam o dość wczesnej porze jak na weekendowe standardy. Nie ma co narzekać, jak będziemy mieli luźniejszą chwilę to najwyżej tu wrócimy... 






Czas na Zoo. Byliśmy na miejscu jakoś po 9:00. Na szczęście osób chętnych do zwiedzania o tak wczesnej godzinie było kilka, zatem nie musieliśmy długo stać w kolejce. Na samym wejściu zaskoczyły nas Alpaki, jedne z naszych ulubionych stworzeń. Dalej też było na co popatrzeć. 







































Wspólnie ustaliliśmy, że jak będziemy w Zoo to o 10:30 koniecznie musimy być przy niedźwiedziach polarnych, bo właśnie wtedy są karmione. Mieliśmy doskonałe wyczucie czasu, bo byliśmy tam dokładnie minutę po 10:30. Nie spóźniliśmy się.










Koniec przedstawienia. Idziemy oglądać dalej. 









Wracając się w poszukiwaniu Hikariego postanowiłem zajrzeć co te urocze ptaszyska jedzą. Widok już nie był taki przyjemny...


Powrót na świeże powietrze.















Krótka przerwa od strzelania do zwierząt. Znaleźliśmy fajne drzewo, którym postanowiliśmy się zająć. Chwilę później dostrzegliśmy całą masę bąków zainteresowanych tym samym obiektem...




Powoli zacząłem się niecierpliwić, że jeszcze nie dotarliśmy do biało-czarnych misiów. Postanowiliśmy wejść do toalety i zauważyliśmy sklep z pamiątkami. 3/4 całego sklepu to pluszowe zabawki. Chwilę później obaj wyszliśmy z pluszowymi pandami i zastanawialiśmy się po co my tu w ogóle przyszliśmy... Ach, toaleta... 
Idziemy dalej.







































W tym momencie obeszliśmy już chyba całe Zoo i zaczęliśmy się zastanawiać gdzie są te pandy. W końcu zaczęliśmy pytać po kolei, aż w końcu dotarła do nas smutna informacja: Bao Bao, najdłużej żyjąca panda w  niewoli była jedyną pandą w berlińskim Zoo. Faktycznie, czytałem coś o tym, ale byłem przekonany, że jest tych miśków trochę więcej. Ze dwa, może trzy. No cóż. Najważniejszy punkt programu nie zostanie odhaczony. Jednak czekało na nas coś, co trochę zrekompensowało nam starty:




Po wyjściu z Zoo chcieliśmy zrealizować nasz plan. Po zejściu na metro zmieniliśmy jednak zdanie, gdyż Hikari dostał SMS-a od jednego z niemieckich spotterów, że na Ku'dammie stoi niebieski SLR Roadster. To był wystarczająco dobry powód by Classic Remise mogło poczekać. Jak się później okazało, ruch na Kurfürstendamm był całkiem spory.






Znalazł się i SLR. Trzeba przyznać, że wygląda niesamowicie...









Gdy właściciel wrócił do samochodu i sobie pojechał, postanowiliśmy zamienić kilka słów z tutejszymi spotterami i dołączyć do nich w poszukiwaniu ciekawych samochodów. Długo nie musieliśmy czekać na efekty.










Niespodzianka. SLR wcale nie odjechał, tylko zmienił miejsce swojego postoju. Damors, jeden ze spotterów, powiedział nam, że znajdujemy się w najlepszym miejscu do łapania egzotyków. Zatrzymaliśmy się na rogu jednego ze skrzyżowań i czekaliśmy. To, co miało nastąpić przeszło nasze najśmielsze oczekiwania...






































Gdy zrobił się niewielki zastój postanowiliśmy zajrzeć do Classic Remise na jakiś czas. Od razu zostaliśmy uprzedzeni, że na F12 Berlinettę nie mamy co liczyć, bo tamtejszy serwis Ferrari lada dzień zostanie zamknięty. Trochę nas to zniechęciło, ale postanowiliśmy sprawdzić na własnej skórze, jak to teraz wygląda. Trafiliśmy na jakiś Business Meeting i część obszaru był wyłączony z obiegu. Serwis Ferrari zamkniety, w środku pustki. Na szczęście na tym skończyły się 'braki'.









































Pobiliśmy chyba rekord, będąc w Meilenwerku Classic Remise mniej niż godzinę. Źle nie było, ale każdy z nas czuł, że Ku'damm jeszcze czymś nas zaskoczy. Na dobry początek R8 GT Spyder. Zastanawiałem się, czy to ten sam egzemplarz, który widzieliśmy rok temu. Ręcznik na fotelu pasażera dał mi odpowiedź. Tym razem właściciel zabrał pieska ze sobą. Chwilę później dołączyliśmy z powrotem do niemieckiej ekipy, która stała dokładnie w tym samym miejscu. To trochę tak, jak polski Plac Trzech Krzyży w Warszawie...
























Podczas, gdy ja pakowałem swoje zabawki to Panowie złapali jeszcze kilka egzotyków. Nie było to jednak nic na tyle ciekawego, bym wyjął z powrotem aparat. Oczywiście autobus, którym chcieliśmy dojechać na przystanek metra, nam uciekł (mimo tego, że biegliśmy). Mimo tego byliśmy na Zentraler Omnibusbahnhof chwilę po 19:00. Wkrótce pojawił się autobus i do domu. Nogi wchodziły mi do dupy, a kolana wściekłe groziły, że po następnym takim wyjeździe będziemy inaczej rozmawiać, ale i tak uważam, że warto było. Nadal nie wiem, czy w przyszłym roku porwiemy się na taką podróż, ale... do tego czasu zdążę zmienić zdanie sto razy.

Dla zainteresowanych, relacje z poprzednich lat:
Berlin 2012
Berlin 2011
Berlin 2010
Berlin 2009

1 komentarz: