Pisałem już na blogu o moim pobycie w Berlinie w 2009, w 2010, ale nie wspomniałem nic o mojej zeszłorocznej wizycie. Było to spowodowane pewnymi problemami technicznymi, a tak dokładniej tym, że dysk twardy w moim komputerze się spalił (mam talent do takich rzeczy) i... nie miałem dostępu do żadnych swoich zdjęć. Całe szczęście, że ocalały na laptopie mojego taty i mogłem je odzyskać. Kilka dni temu minął rok, jak pisałem relację z tego wyjazdu na exoticcars.pl stąd skopiowanie jej razem ze zdjęciami byłoby nie na miejscu. Dlatego postanowiłem wybrać zdjęcia i edytować je od nowa oraz napisać tekst od początku.
Poprzednie wyjazdy do stolicy Niemiec bardzo mi się podobały, stąd zdecydowałem się pojechać tam trzeci rok z rzędu. Tak jak w 2010 były to dwa dni: 17.07 i 19.07 (niedziela i wtorek). Wraz z Hikarim jechaliśmy z nastawieniem na spotkanie wielu ciekawych samochodów i już początki nie wskazywały na to, że tak rzeczywiście będzie. Pierwszą rzeczą, która zwróciła naszą uwagą były miśki. Takie całkiem spore. Nie mieliśmy pojęcia po co one tam stały, ale wyglądały fenomenalnie. Okazuje się, że to bardzo ciekawa wystawa. Miśków jest 140, każdy ma tabliczkę z nazwą kraju i został wykonany przez artystę tej narodowości, jakiej był dany niedźwiedź. Misją akcji United Buddy Bears jest na celu zniesienie barier kulturowych i religijnych, poznanie historii i tradycji innych krajów i sugerowanie tolerancji między ludźmi. Tak, to można przeczytać na wikipedii, a jak to się ma w rzeczywistości? Miśki wywołują zainteresowanie i uśmiech na twarzach zarówno turystów, jak i miejscowych, nie można było przejść koło nich obojętnie. Miasto wyglądało zdecydowanie bardziej kolorowo.
Poprzednie wyjazdy do stolicy Niemiec bardzo mi się podobały, stąd zdecydowałem się pojechać tam trzeci rok z rzędu. Tak jak w 2010 były to dwa dni: 17.07 i 19.07 (niedziela i wtorek). Wraz z Hikarim jechaliśmy z nastawieniem na spotkanie wielu ciekawych samochodów i już początki nie wskazywały na to, że tak rzeczywiście będzie. Pierwszą rzeczą, która zwróciła naszą uwagą były miśki. Takie całkiem spore. Nie mieliśmy pojęcia po co one tam stały, ale wyglądały fenomenalnie. Okazuje się, że to bardzo ciekawa wystawa. Miśków jest 140, każdy ma tabliczkę z nazwą kraju i został wykonany przez artystę tej narodowości, jakiej był dany niedźwiedź. Misją akcji United Buddy Bears jest na celu zniesienie barier kulturowych i religijnych, poznanie historii i tradycji innych krajów i sugerowanie tolerancji między ludźmi. Tak, to można przeczytać na wikipedii, a jak to się ma w rzeczywistości? Miśki wywołują zainteresowanie i uśmiech na twarzach zarówno turystów, jak i miejscowych, nie można było przejść koło nich obojętnie. Miasto wyglądało zdecydowanie bardziej kolorowo.
Wracając do głównego celu podróży. Z czasem zaczęło się coś ruszać w kwestii egzotyków, także mogliśmy odwrócić uwagę od tych sympatycznych niedźwiadków i skupić się na naszym wieloletnim hobby. Poszukiwania zaczęliśmy od Kurfürstendammstrasse, potocznie nazywanej Ku'damm. To chyba nie wymaga wyjaśnień. Wyobraźcie sobie Niemca mieszkającego na tej ulicy. Jest piątek wieczór. Heinrich (dajmy mu takie imię) idzie na imprezę do kolegi. W ruch idą doskonałe berlińskie browary, później coś mocniejszego. Heinrich chce wrócić do domu, więc dzwoni po taksówkę. Taryfiarz przyjeżdża i pyta, gdzie ma jechać. I co, gość zmęczony alkoholową libacją powie mu: na Kurfürstendammstrasse proszę? Spróbujcie to sobie wyobrazić...
Hasłem projektu United Buddy Bears jest: Musimy się lepiej poznać, aby łatwiej móc się zrozumieć, bardziej sobie ufać i lepiej ze sobą żyć. Idąc ulicami Berlina nie trudno samemu dość do podobnego wniosku. Pod spodem dobitny przykład na to, że bariery międzyludzkie trzeba przełamywać. Ktoś ma inny kolor skóry i co z tego? Jest takim samym człowiekiem jak każdy inny. To czyny charakteryzują człowieka jako jednostkę, a nie jego wygląd.
Dla tych, którzy w Berlinie nigdy nie byli, a mają w planach kiedyś się tam wybrać: miejcie oczy dookoła głowy. Na Ku'dammie znajdują się liczne salony samochodowe, knajpy, hotele, a egzotyki stoją nie tylko na głównej ulicy ale też bardzo blisko w bocznych uliczkach. Trzeba wziąć też poprawkę na to, że stojąc i kontemplując nad jednym autem, w tak zwanym międzyczasie inne może wam nawiać.
Jednym z przykładów może być salon BMW. W środku bardzo ładne M3 Cabrio i 650i Cabrio jako absolutna nowość.
Czas zacząć wycieczkę w kierunku Meilenwerku, który z nieznanych względów zmienił nazwę na Classic Remise. A może obie figurują równolegle? Nie jestem w stanie tego powiedzieć. Nie jestem fanem języka niemieckiego, ale dla mnie jedyną nazwą na to miejsce jest Meilenwerk i mam gdzieś jakieś idiotyczne angielskie odpowiedniki. W każdym razie piesza wycieczka z Ku'dammu/dworca Zoologischer Garten jest jak najbardziej wskazana. Do dyspozycji mamy nie tylko fajne widoki, ale przy dobrze zorganizowanej trasie kilka fajnych salonów po drodze, to jest:
Oczywiście nie mogło zabraknąć zdjęcia tabliczki z nazwą mojej ulubionej ulicy. Odkryłem ją 2 lata temu, a do tej pory za każdym razem jak ją widzę wybucham niepohamowanym śmiechem.
Mercedes-Welt am Salzufer (Salzufer 1)
Lamborghini (Salzufer 8)
Audi Zentrum Berlin-Charlottenburg (Franklinstrasse 24)
Porsche Niederlassungen Berlin (Franklinstrasse 23)
Oczywiście nie mogło zabraknąć zdjęcia tabliczki z nazwą mojej ulubionej ulicy. Odkryłem ją 2 lata temu, a do tej pory za każdym razem jak ją widzę wybucham niepohamowanym śmiechem.
Pierwszy na liście jest Mercedes-Welt. Miejsce, które każdy fan motoryzacji powinien odwiedzić. Znajdziecie tam nie tylko zwykłe modele Merca, ale i zabytkowe pojazdy, sekcję AMG oraz mały salon Maybacha. Z reguły stoi tam SLR Stirling Moss. Zdjęć klasyków i z salonu Maybacha nie ma, gdyż całkiem niedługo znowu będę w Berlinie, a ekspozycja pewnie bardzo się nie zmieni... a salon Maybacha jest z reguły zamknięty. Dla zainteresowanych odsyłam do relacji z 2010 roku.
Salon Lamborghini... Zamknięty. Warto rozejrzeć się też koło serwisu. Nieco dalej znajdują się Audi Zentrum, a zaraz obok Porsche Zentrum Berlin. Parking serwisowy może zaskoczyć. W samym salonie z reguły wielu ciekawych samochodów nie ma, ale jak ktoś ma więcej czasu to zachęcam do odbycia wycieczki. Niektórym zdarzało się włazić na górny parking Audi, gdzie swoje samochody mają pracownicy, a z tego co słyszałem staje tam też kilka RS i R8-mek... Także jak ktoś bardzo chce...
Czas na Meilenwerk. Miejsce, w którym mogę siedzieć godzinami. Swojego czasu narzekałem, że jest w beznadziejnym miejscu i trochę daleko od centrum, ale po wizycie w Stuttgarcie muszę przyznać, że z berlińskim Meilenwerkiem wszystko jest ok. Ten w Stuttgarcie jest dopiero na zadupiu... Myślę, że każdy, kto był w obu to potwierdzi. Wielką zaletą tej lokalizacji jest to, że nie ma tam tłumów.
To miejsce ma coś w sobie. Nie wiem co, ale tam po prostu chce się wracać. Jest cisza, spokój, w środku kręci się kilka osób na krzyż, nikt Ci nie przeszkadza, nikt nie krzyczy 'o kurwa, Lambordżini!' albo 'Enzo, Enzo, ja pierdole!'. Ludzie chodzą, oglądają, ale robią to w taki sposób, że nikomu to nie przeszkadza. To takie... niepolskie. A, no tak... jesteśmy w Niemczech! W niedzielę było o tyle słabo, że serwis Ferrari był nieczynny (podobnie jak wszystkie inne w Meilenwerku). Warto się tam zakręcić i posłuchać symfonii dźwięków włoskich silników. Jedyną atrakcję była pani z psem. Niecodzienny widok jak na takie miejsce.
Czas wracać na Ku'damm. Jak komuś nie chce się iść, to może podjechać S-Bahnem. Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że pogoda wcale się nie polepszyła. Było wręcz odwrotnie, stąd... ilość egzotyków była jak na lekarstwo. Idąc już w kierunku dworca dojrzałem plakaty promujące koncert Roxette w Berlinie. Miło było sobie przypomnieć ich występ w Warszawie. Trochę mi było szkoda, że nie mogłem wtedy jechać do Niemiec na ich koncert, ale... doczekałem się kolejnego występu w Polsce. 24.07.2012 w Ergo Arenie. Fajnie! Tym optymistycznym akcentem zakończyliśmy nasz pobyt w niedzielę.
Wtorkowa dogrywka zaczęła się obiecująco. Ledwo wysiedliśmy z pociągu, a już zdążyliśmy dojrzeć kilka ciekawych aut. Po krótkim spacerze przez Ku'damm usłyszałem: 'zaraz padniesz z wrażenia'. Jako ślepy człowiek w towarzystwie Hikariego, który ma wyjątkowo dobry wzrok mogłem tylko zgadywać, co wypatrzył. Nie było to MC12, Carrera GT czy Zonda. Był to jeden z moich ulubionych samochodów - McLaren Mercedes SLR.
Dalsza wycieczka w kierunku salonu Bentleya przebiegła bez większych rewelacji. Na miejscu było już całkiem przyjemnie. Największe wrażenie zrobił na mnie złoty Continental Supersports Convertible i białe Maserati GranCabrio. Obsługa jest bardzo miła, także nie wyraziła sprzeciwu wobec robienia zdjęć. Jak panowie mają lepszy humor to dorzucą jakiś katalog i zamienią kilka słów.
Na Ku'dammie kontemplacji ciąg dalszy. Nie mogłem narzekać na nudę. Pierwszy na liście złapanych po wyjściu z salonu znalazł się Mercedes SL55 AMG R230. Uwielbiam ten samochód! Później zaczęły dominować włoskie supersamochody. Aż nagle...
...dorwaliśmy Gallardo Spyder na postoju. Szybko zorientowaliśmy się, że poza nami byli tu jeszcze lokalni spotterzy. Po dłuższej chwili mówię do jednego z nich: jak coś to 2 skrzyżowania dalej stoi czarne 599. Ten mi odpowiada, że o tym wie. No spoko, stary, ale liczyłem na coś w stylu dzięki za info. jak coś to gdzieśtam stoi Carrera GT z MC12. Nic z tego. Mało ogarnięci coś ci berlińscy łowcy egzotyków. Z drugiej strony, jeden lustro + kamera, inny też lustro... a ich łączny wiek nie przekraczał 30 lat. Na biedę to nie mogli narzekać... Chwilę później dorwał nas inny chłopak. Przyszedł z tymi dwoma, których wcześniej spotkaliśmy. Tym razem sam zaczął rozmowę i (uwaga!) dał nam po wizytówce swojej strony na facebooku. Byliśmy trochę w szoku... Wcześniej z niczym podobnym się nie spotkaliśmy, ale świat idzie do przodu. Gość nie robił rewelacyjnych zdjęć, ale mimo to nie mógł narzekać na brak wsparcia z zewnątrz. Minęło kilka miesięcy od naszego spotkania a on dostaje nową L-kę do swojego Canona bo... kitowe 18-55 się popsuło, a potrzebował czegoś na wyjazd do Monaco... i gdzie jest ta boska sprawiedliwość, co?
Lekko szokowani udaliśmy się w kierunku Meilenwerku, odwiedzając wszystkie serwisy po drodze.
Lekko szokowani udaliśmy się w kierunku Meilenwerku, odwiedzając wszystkie serwisy po drodze.
Zanim dotarliśmy do celu naszej podróży, ktoś zadał mi bardzo ważne pytanie:
Bez wahania oznajmiłem, że ja jestem idealny i poszliśmy dalej. Najwidoczniej dobrze odpowiedziałem na to pytanie, bo Meilenwerk miał dla nas kilka bardzo miłych niespodzianek. Jedną z nich były klasyki czekające na zewnątrz, w tym Ferrari 512 Testarossa, Jaguar E-Type oraz Jaguar Mark 2. Ale na tym nie koniec.
W środku pojawiła się Carrera GT. Szkoda, że stała zamknięta w akwarium, ale lepsze to niż jej brak. Zaczęliśmy kręcić się po całym kompleksie, w tym w okolicach serwisu Ferrari, gdyż było na co popatrzeć.
W pewnym momencie jeden z pracowników serwisu wyjeżdża szarą 458 Italia. Widząc, że jesteśmy zainteresowani tym autem otwiera pokrywę silnika i drzwi od strony kierowcy. Mówi, że mamy kilka minut na zdjęcia. To było bardzo miłe (i po raz kolejny) chciałem za to serdecznie podziękować. Nikt z nas nie spodziewał się, że będziemy mogli zrobić mini-sesję Ferrari 458. Fajna rzecz. W porównaniu do polskich serwisów, gdzie... nie pozwalają tam nawet robić zdjęć to... eghm... nie ma czego porównywać. Milion lat za murzynami. Muszę jednak zwrócić uwagę na to, że wszyscy ludzie w Niemczech mają taki stosunek to miłośników motoryzacji. Tutaj nigdy nie zdarzyło mi się, żeby właściciel się wydarł i powiedział, że mam natychmiast przestać robić zdjęcia/usunąć je z karty pamięci aparatu. Wręcz odwrotnie. Przyjdą, porozmawiają, odpowiedzą na wszystkie pytania. Sami też zadadzą kilka pytań. Z ciekawości, nie z obawy o samochód. W 'najgorszym' wypadku poproszą o zamazanie tablic. Naprawdę nie ma czego porównywać z Polską...
W końcu wspólnie stwierdziliśmy, że czas wrócić na Ku'damm. Pogoda cały czas była doskonała, stąd tym razem nie mogliśmy narzekać na brak obiektów do fotografowania. To czerwone 599 to dokładnie ten sam egzemplarz, który widziałem rok temu. Jednak największe wrażenie zrobiła czerwona 458 Italia. Z każdym kolejnym spotkaniem coraz bardziej podobał mi się ten samochód.
Gdy skończyłem robić zdjęcia Ferrari 599 i Maserati Granturismo postanowiłem spokojnie sobie usiąść i napić się Coli. Nie minęła chwila i słyszę wołanie Hikariego. Pomyślałem sobie co k... znowu. Wstałem, powoli idę w kierunku ulicy i nagle widzę 599 GTO. Cola na chodnik i wizjer przy oku. Zdjęcie tyłu zrobione. Lekko się pali, ale w takich wypadkach można to sobie wybaczyć. Szykuję się do zrobienia zdjęcia przodu, samochód cały czas stoi na światłach i w tym momencie kierowca daje w p... palnik. Odszedł stosunkowo spektakularnie, choć wyglądał bardziej na spokojnego, pięćdziesięcioletniego biznesmana, niż na kogoś kto lubi szaleć. Oczywiście zdjęcia zrobić nie zdążyłem. Przeszliśmy kawałek, by sprawdzić, czy nie zaparkował w okolicy, ale nic z tego. W ramach rekompensaty 'dostaliśmy' Ferrari 430 Scuderię w fenomenalnym czerwonym kolorze.
...w ramach bonusu taki pion. Wcześniej nie był publikowany a uważam, że wygląda naprawdę imponująco. Jedno z moich ulubionych zdjęć z tego wyjazdu.
Nasz czas w Berlinie powoli się kończył. Ostatnie samochody były już łapane w drodze powrotnej na dworzec. Po części wyjeżdżałem z bólem, a po części z radością wyczekiwałem na chwilę, gdy będę mógł w końcu odpocząć od tego całodniowego maratonu. Muszę przyznać, że tego typu akcje są męczące i z wiekiem coraz bardziej to czuć. Starość nie radość.
I to by było na tyle. Całkiem niedługo jadę do Berlina. Tak, czwarty rok z rzędu. Ciekawe, co tym razem mnie tam spotka... PS: Na blogu stuknęło ponad 10,000 wyświetleń a na fanpage'u ponad 100 fanów. Dziękuję za wsparcie!
"...i z wiekiem coraz bardziej to czuć. Starość nie radość."
OdpowiedzUsuńhahahha ...to ja już nie powinienem używać nic więcej oprócz gsm ;)
fajna relacja, widać jaka przepaść dzieli nas od Niemiec - nie tylko finansowa ale i kulturowa... w ogóle tam jest open mind i uśmiech na co dzień - tak normalniej "nieco" niż u nas
m737