Święta wielkanocne postanowiłem spędzić na zachód od mojego ukochanego miasta. Dlaczego? Już wszystko wyjaśniam. Niestety, nie była to sesja Carrery GT Zagato gdzieś w okolicy Berlina, nie był to też żaden z koncertów gdzieś w Niemczech. W zasadzie nie był to żaden wielki wypad do naszych zachodnich sąsiadów. Ulokowałem się około 350 km od Łodzi, w Zielonej Górze, żeby odpocząć i mieć nieco spokoju. Będzie to post, jakiego na blogu jeszcze nie było. Czy to dobrze, czy źle, ocenicie już sami.
Jak wszyscy dobrze wiemy, pogoda nie rozpieszcza, przez co mam uwiązane ręce, jeśli chodzi o organizowanie jakichkolwiek sesji zdjęciowych. Długo liczyłem na to, że w kwietniu będzie lepiej, ale rzecz jasna się przeliczyłem. Zima chyba na dobre się u nas zadomowiła, a ja szukałem skutecznego sposobu na jej przetrwanie. I wiecie co? Chyba znalazłem ten sposób. Trudno mi to jednoznacznie stwierdzić, bo zdaje się, że zima zaczęła odpuszczać, ale śnieg na zewnątrz nie wkurza mnie tak jak było to jeszcze 1,5 tygodnia temu i jakimś magicznym sposobem codzienne bóle głowy ustąpiły. Wszystko przez cierpliwość i spokój wewnętrzny jaki dało mi... polowanie na koty.
Rzecz jasna nie chodzi tu o takie klasyczne polowanie. Zamiast broni palnej, w ręce trzymałem aparat i starałem się zrobić jak najciekawsze zdjęcia dwóm kotom domowym, z którymi wiąże się dość ciekawa historia. Dawno temu, Kocica była kotem sąsiadów. Była, bo wraz z pojawieniem się małych kociaków jakimś dziwnym trafem przywędrowała do nas. No i co zrobić z tak radosnym prezentem w postaci jednej dorosłej kotki i trzech maluchów? Po długich dyskusjach koty w końcu zostały z nami jako koty podwórkowe. W zasadzie były to koty, które żyły sobie same, a od nas dostawały kawałek wolnej przestrzeni, gdzie mogły czuć się bezpiecznie oraz jedzenie i picie. Rzecz jasna nie dawały się brać na ręce, głaskać i nic z tych rzeczy. Czasem jak miały ochotę to same przychodziły. Najbardziej przyjazny człowiekowi był Filemon, jak się później okazało, jedyny kocur z całej radosnej gromadki. Każdy z kotów dostał swoje imię. Na koci gang składali się: Kocica (mama), Maślanka, Czesiek i wspomniany wyżej Filemon. Mimo, że Czesiek był dziewczynką, to imię zostało, jednak nie na długo, bo sąsiedzi najprawdopodobniej tego kota komuś oddali. Tak zostały już tylko trzy sztuki. Filemon z czasem pojawiał się coraz rzadziej, często wracając poturbowany i głodny (co z resztą było słychać), aż w końcu ślad po nim zaginął. W taki oto sposób z nami zostały dwie dziewczyny, Kocica i Maślana.
Problem pojawił się, gdy trzeba było sprzedać tamten dom. Co zrobić z kotami? W zasadzie nikt nie myślał o tym, żeby je zostawiać, więc zostały przewiezione te 60 km, podobnie jak inne rzeczy w ramach przeprowadzki. Z początku obie nie były z tego powodu zadowolone, ale po tygodniu okazało się, że to urodzone koty domowe. Oczywiście nie mieszkam na stałe w Zielonej, stąd część historii jest napisana na podstawie tego, co usłyszałem od mojej radosnej rodzinki. Właśnie na święta przyjechałem zobaczyć, jak wygląda nowy dom i jak się żyje jego domownikom. Przy okazji wziąłem aparat, bo od patrzenia na te zdjęcia kotów w internecie, wzięła mnie ochota na jakieś swoje. Jak pokazały początki mojej przygody z kocią fotografią... nie jest to wcale takie proste!
Wstaję rano, idę w kierunku kuchni, a tu Kocica siedzi na blacie i spogląda sobie przez okno, jakby miała już serdecznie dość tego, co dzieje się na zewnątrz. A tam śnieg po kostki. Pomyśleć, że jeszcze rok temu, obie z Maślanką mogły liczyć zimą co najwyżej na schronienie się w naszym garażu. A teraz ciepły domek i szafa gra. Bez wątpienia dla nich nastały lepsze dni, a my przejmujemy się jakąś przedłużającą się zimą. Ona przecież kiedyś się skończy.
Wracając do Kocicy na blacie. Szybka myśl, wracam się do pokoju po aparat. Kot nadal jest na blacie, dobrze. Podchodzę bliżej, bliżej i jeszcze tr.. kurwa. Chyba podszedłem za blisko. Kot jest już na podłodze. Wniosek numer 1: Tamron 17-50 jest za krótki. Idę po 70-210. Miałem szczęście, bo jak wróciłem z powrotem to kot znowu był na blacie. No to ognia. Z czasem zauważyłem inny problem: 70-210 jest strasznie ciemne do zdjęć w pomieszczeniach zamkniętych, a D80 na wysokim ISO jest beznadziejne. Ach, chwila. Przecież to nic nowego, ot od dawna nie dotykałem aparatu...
Jak wszyscy dobrze wiemy, pogoda nie rozpieszcza, przez co mam uwiązane ręce, jeśli chodzi o organizowanie jakichkolwiek sesji zdjęciowych. Długo liczyłem na to, że w kwietniu będzie lepiej, ale rzecz jasna się przeliczyłem. Zima chyba na dobre się u nas zadomowiła, a ja szukałem skutecznego sposobu na jej przetrwanie. I wiecie co? Chyba znalazłem ten sposób. Trudno mi to jednoznacznie stwierdzić, bo zdaje się, że zima zaczęła odpuszczać, ale śnieg na zewnątrz nie wkurza mnie tak jak było to jeszcze 1,5 tygodnia temu i jakimś magicznym sposobem codzienne bóle głowy ustąpiły. Wszystko przez cierpliwość i spokój wewnętrzny jaki dało mi... polowanie na koty.
Rzecz jasna nie chodzi tu o takie klasyczne polowanie. Zamiast broni palnej, w ręce trzymałem aparat i starałem się zrobić jak najciekawsze zdjęcia dwóm kotom domowym, z którymi wiąże się dość ciekawa historia. Dawno temu, Kocica była kotem sąsiadów. Była, bo wraz z pojawieniem się małych kociaków jakimś dziwnym trafem przywędrowała do nas. No i co zrobić z tak radosnym prezentem w postaci jednej dorosłej kotki i trzech maluchów? Po długich dyskusjach koty w końcu zostały z nami jako koty podwórkowe. W zasadzie były to koty, które żyły sobie same, a od nas dostawały kawałek wolnej przestrzeni, gdzie mogły czuć się bezpiecznie oraz jedzenie i picie. Rzecz jasna nie dawały się brać na ręce, głaskać i nic z tych rzeczy. Czasem jak miały ochotę to same przychodziły. Najbardziej przyjazny człowiekowi był Filemon, jak się później okazało, jedyny kocur z całej radosnej gromadki. Każdy z kotów dostał swoje imię. Na koci gang składali się: Kocica (mama), Maślanka, Czesiek i wspomniany wyżej Filemon. Mimo, że Czesiek był dziewczynką, to imię zostało, jednak nie na długo, bo sąsiedzi najprawdopodobniej tego kota komuś oddali. Tak zostały już tylko trzy sztuki. Filemon z czasem pojawiał się coraz rzadziej, często wracając poturbowany i głodny (co z resztą było słychać), aż w końcu ślad po nim zaginął. W taki oto sposób z nami zostały dwie dziewczyny, Kocica i Maślana.
Problem pojawił się, gdy trzeba było sprzedać tamten dom. Co zrobić z kotami? W zasadzie nikt nie myślał o tym, żeby je zostawiać, więc zostały przewiezione te 60 km, podobnie jak inne rzeczy w ramach przeprowadzki. Z początku obie nie były z tego powodu zadowolone, ale po tygodniu okazało się, że to urodzone koty domowe. Oczywiście nie mieszkam na stałe w Zielonej, stąd część historii jest napisana na podstawie tego, co usłyszałem od mojej radosnej rodzinki. Właśnie na święta przyjechałem zobaczyć, jak wygląda nowy dom i jak się żyje jego domownikom. Przy okazji wziąłem aparat, bo od patrzenia na te zdjęcia kotów w internecie, wzięła mnie ochota na jakieś swoje. Jak pokazały początki mojej przygody z kocią fotografią... nie jest to wcale takie proste!
Wstaję rano, idę w kierunku kuchni, a tu Kocica siedzi na blacie i spogląda sobie przez okno, jakby miała już serdecznie dość tego, co dzieje się na zewnątrz. A tam śnieg po kostki. Pomyśleć, że jeszcze rok temu, obie z Maślanką mogły liczyć zimą co najwyżej na schronienie się w naszym garażu. A teraz ciepły domek i szafa gra. Bez wątpienia dla nich nastały lepsze dni, a my przejmujemy się jakąś przedłużającą się zimą. Ona przecież kiedyś się skończy.
Wracając do Kocicy na blacie. Szybka myśl, wracam się do pokoju po aparat. Kot nadal jest na blacie, dobrze. Podchodzę bliżej, bliżej i jeszcze tr.. kurwa. Chyba podszedłem za blisko. Kot jest już na podłodze. Wniosek numer 1: Tamron 17-50 jest za krótki. Idę po 70-210. Miałem szczęście, bo jak wróciłem z powrotem to kot znowu był na blacie. No to ognia. Z czasem zauważyłem inny problem: 70-210 jest strasznie ciemne do zdjęć w pomieszczeniach zamkniętych, a D80 na wysokim ISO jest beznadziejne. Ach, chwila. Przecież to nic nowego, ot od dawna nie dotykałem aparatu...
Wkrótce poznałem ulubione miejsce Maślanki. Jak nie było wiadomo, gdzie jest kot, to najprawdopodobniej spała ukryta na którymś z krzeseł. Jeśli któreś z nich było zajęte, to nic nie szkodzi, kładła się na innym. I tak codziennie.
Koty też nie lubią zimowej wiosny. Kocica praktycznie codziennie meldowała się przy oknie w kuchni, lub przy drzwiach prowadzących na taras. Potrafiła się gapić na ten śnieg godzinami, jakby to patrzenie miało sprawić, że stopnieje. Niestety, nic z tego. Gdy już się zmęczyła, meldowała się na kanapie.
Z czasem starałem się znaleźć jakieś ciekawsze kadry kota śpiącego na krześle. Dobre ćwiczenie wyobraźni. PS. Maślanka też lubi spać na kanapie.
Wydawało by się, że matka z córką będą żyły ze sobą w zgodzie. Nic bardziej mylnego. Nie raz zdarzało mi się być świadkiem kłótni pomiędzy nimi. Jak to wygląda? Słychać syki i widać dwa nastroszone koty, które próbują się trafić łapą z ostrymi pazurami. Takie trafienie boli. Wiem coś o tym... Ale życie to nie ciągła wojna. Zdarzały się chwile, gdzie obie leżały obok siebie w zupełnej zgodzie. Czas zatem na kocie 'combo':
Któregoś poranka siedzę sobie, popijam kawę i słucham Trójki. Nagle słyszę jakiś podejrzany hałas, ale nie do końca wiem skąd. Kręcę się po domu i próbuję zlokalizować źródło tego dźwięku. W końcu mam. Intensywnie słyszę dźwięk czegoś obijanego o ścianę. Zaglądam do środka i widzę Kocicę, która 'spuszcza wodę' w swojej toalecie, a ten podejrzany hałas to dźwięk rozrzucanego żwirku po całej pralni... No cóż. Jednak największe zaskoczenie spotkało mnie podczas powrotu do Łodzi. Byłem świadomy tego, że tydzień wolnego minie bardzo szybko, ale wraz ze zbliżaniem się do centrum naszego wspaniałego kraju pogoda była coraz gorsza. Wysiadam z samochodu, a tu śniegu dwa razy tyle, co w Zielonej. I ty miałeś czelność narzekać, że dużo śniegu...? zapytałem sam siebie z wyrzutem... Mam nadzieję, że tej wiosny zima skończy się jak najszybciej i będę miał nieco większe pole do popisu w prezentacji nowego materiału na blogu. Jeszcze jedno krótkie ogłoszenie parafialne i kończę: Właśnie przeczytałeś/przeczytałaś post numer 50 na moim blogu, liczba wyświetleń na dzień dzisiejszy to 15386, a fanpage bloga na facebooku ma 197 fanów. Jedno jest pewne, liczba postów i wyświetleń na pewno się nie zmniejszy. A z fanami na facebooku to nigdy niewiadomo, także tego... Pozdrowienia dla wszystkich wytrwałych fanów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz