niedziela, 24 sierpnia 2014

One More Night

To już niemalże tradycja, że co najmniej raz w roku zaglądam do mojego ulubionego niemieckiego miasta. Trwa to nieprzerwanie od 2009 roku, stąd teraz przyszła kolej na szósty rok z rzędu, w którym odwiedziłbym Berlin. Bardzo długo zastanawiałem się, kiedy, z kim, w jakim celu, ale też czy w ogóle tam jechać. Głównym powodem było to, że nie byłem do końca przekonany, czy wyjazd z jednym obiektywem ma jakikolwiek sens. O ile z 70-200 nie byłoby tak źle, o tyle miałem dość duże wątpliwości mając do dyspozycji tylko Canona EF 50 mm f/1.4 USM. Zresztą odmówiłem jednego wyjazdu do stolicy Niemiec głównie z tego powodu, ale koniec końców stwierdziłem, że muszę jechać, choćby aparat miał zostać w domu. Z pomocą w podjęciu decyzji przyszedł PolskiBus.com, gdy miałem już na mailu potwierdzenie rezerwacji biletów na drugą połowę sierpnia. Całkowity koszt podróży w obie strony dla dwóch osób nie przekroczył 90 zł. Musiałem kupić te bilety.

Małą rewolucją względem poprzednich wycieczek do Berlina jest to, że tym razem postanowiłem zostać na trochę dłużej, ale nadal miała to być w miarę budżetowa wycieczka, stąd na miejscu byłem 2 dni. Kolejną zmianą było to, że tym razem nie przesiedziałem całego czasu na Ku'dammie, tylko postanowiłem pochodzić trochę po mieście. Wstępny plan został zaakceptowany i około 8:00 w środę wraz z moją dziewczyną wzięliśmy się za jego realizację. Punkt numer 1: Schloss Charlottenburg.








Drugi był park Großer Tiergarten, czyli 210 hektarów zieleni połączonej z licznymi zbiornikami wodnymi w ścisłym centrum Berlina. Większy jest tylko Englischer Garten w Monachium. Zupełnie przez przypadek natknąłem się tam na swoją pierwszą ofiarę tego dnia - Audi R8 V10 Spyder. Później wyruszyliśmy w stronę najbardziej rozpoznawalnych budowli stolicy: Reichstagu i Bramy Brandenburskiej.  


Po lewej: Siegessäule (Kolumna Zwycięstwa) znajdująca się na rondzie Großer Stern, które jak sama nazwa wskazuje, z lotu ptaka przypomina gwiazdę. Po prawej: Niedźwiedź stojący przed jednym ze sklepów z pamiątkami na Unter den Linden. Na dole: Pomnik Żołnierzy Radzieckich.







Korzystając z okazji postanowiłem zajrzeć do salonów znajdujących się na Unter den Linden. W Mercedesie nigdy nie byłem, a do Bugatti jakoś specjalnie nigdy nie chciało mi się wracać. Ku mojemu zdziwieniu, skromna ekspozycja 'gwiazd' połączona z restauracją przyciągnęła niemałą ilość osób, biorąc pod uwagę fakt, że był środek tygodnia. Natomiast Bugatti się nie dopatrzyłem, ale mam podejrzenie, że salon był w tym miejscu, które było właśnie remontowane. To by wyjaśniało, czemu nie mogłem go namierzyć w pobliżu Mercedesa. Choć znając mnie równie dobrze mogłem go przegapić.





Spacer w zupełnie intuicyjnym kierunku przyniósł kolejną zdobycz, a chwilę później wylądowaliśmy zupełnie przypadkiem w miejscu, które ostatecznie nie znalazło się na naszej liście do zwiedzania. Poza programowo obejrzeliśmy Pomnik Pomordowanych Żydów Europy (te betonowe bloczki, gdyby ktoś się zastanawiał) oraz Sony Center z bardzo efektownie wyglądającą kopułą. 





Dzień pierwszy powoli dobiegał końca. Zanim przejdziemy dalej, chciałbym powiedzieć o dwóch rzeczach. Po pierwsze, jeśli kiedykolwiek będziecie wybierać się do Berlina zwróćcie uwagę na jeden drobny szczegół: Kurfürstendamm i Kurfürstenstrasse to dwie zupełnie inne ulice, które tak dla zmyłki leżą dość blisko siebie. Z drugiej strony wyobraźcie sobie następującą sytuację: Mówisz komuś, że najwięcej fajnych samochodów jest na Ku'dammie, a ta osoba uderza na Kurfürstenstrasse (załóżmy, że te ulice są oddalone o 15 km od siebie). Najprawdopodobniej ten ktoś już nigdy więcej by się do was nie odezwał, o konsekwencjach mięśniowych/finansowych z dotarcia do właściwego miejsca nie ma co wspominać. Dlatego właśnie sugeruję czytać te długie niemieckie nazwy ulic do końca i choć kojarzyć tę właściwą, bo przyjemny wypad może zakończyć się bardzo złymi wspomnieniami. Zwłaszcza dla kogoś, kto uważa, że język niemiecki to zło. Po drugie, hotel ibis Budget Berlin Kurfürstendamm na Bayreuther Straße to bardzo fajna propozycja na nocleg w miarę blisko centrum (pół kilometra od Ku'dammu, czyli Kurfürstendamm). Na pewno jeśli będę szukać noclegu po raz kolejny to wezmę pod uwagę tę sieć, bo gwarantują fajny standard za rozsądną kwotę.

Późnym wieczorem postanowiłem wybrać się na Ku'damm, co by dowiedzieć się czegoś więcej o nocnym życiu tej ulicy. Statyw w dłoń i w drogę. Już na miejscu odkryłem, że nie mam wężyka spustowego, więc może być zabawnie, ale postanowiłem się nie poddawać.  




To by było na tyle z dnia pierwszego. Jak widać mocno sobie poszalałem. Po jakiś 30 minutach doszedłem do wniosku, że skoro i tak nie mam wężyka to mogę z czystym sumieniem wrócić do hotelu, bo tu i tak niewiele się działo. Wiedziałem, że i tak tu wrócę, więc nie było też specjalnie ciśnienia, żeby tu medytować do rana. Lepiej dać mięśniom i stawom trochę odpoczynku bo i tak już dobre pół dnia sugerowały, że czas kończyć imprezę.

Nowy dzień przyniósł dobre wieści: co prawda w nocy padało, ale rano już było ładnie i zdecydowanie cieplej niż wczoraj. Ponieważ wszystkie atrakcje zostały już zaliczone, mogłem skupić się na samochodach. Trasa typowa: Mercedes-Welt, Autohaus am Salzufer | Maserati Lamborghini, Audi Zentrum Berlin-Charlottenburg, Porsche Zentrum Berlin oraz Classic Remise. Idąc od początku: fajnie było w końcu zobaczyć na żywo Mercedesa G63 AMG 6x6. W strefie z klasykami nie działo się zbyt wiele, byłem wręcz przekonany, że zabrali najfajniejsze auto (E500 W124), stąd nie traciłem czasu na dokładne dokumentowanie tego stoiska. Jak zwykle najwięcej czasu zeszło mi się w strefie AMG. 












Tu kiedyś był salon Lamborghini. W zasadzie to chyba przez 90% czasu był zamknięty, więc nic dziwnego, że zrobił się z niego salon Maserati (Lamborghini się tu nie dopatrzyłem ani jednego). W środku warunki nie sprzyjały mojemu obiektywowi, stąd skupiłem się na zdjęciach z zewnątrz. Na tyłach znalazłem zamkniętego pięknego czerwonego Bentleya Continentala SuperSports Convertible. 




Salon Audi zdarzało mi się pomijać, stąd w tym roku postanowiłem tam zajrzeć. Szału to nie było, ale znalazło się kilka ładnych samochodów. W salonie Porsche stało identyczne Turbo S do tego z parkingu przed budynkiem, zaś na drugim piętrze stało zakryte pokrowcem 918. Wielka szkoda, ale pozostaje liczyć na to, że spotkamy się kiedyś gdzieś na ulicy.







Wiatr zmian ciągle nie daje spokoju Classic Remise. Na placu stało pełno klasycznych Mustangów poupychanych niczym Passaty 2.0 TDI na placu u jakiegoś Ahmeda czy Abdula. W zasadzie dostęp do najładniejszych egzemplarzy był bardzo mocno utrudniony. Później okazało się, że w środku też stoi kilka rodzynków.


















Brytyjska reprezentacja w środku robiła wrażenie. Mówiłem już, że uwielbiam te Astony V8 Vantage? a Jaguar E-Type w tym kolorze po prostu niszczy organy wzrokowe każdemu facetowi, w końcu my nie znamy takiego koloru. Jedyne dobre określenie to: zajebisty.






Co prawda nie była to wielka niespodzianka, ale muszę powiedzieć, że bardzo podoba mi się to LaFerrari. Na zdjęciach, które oglądałem wyglądało pokracznie, ale na żywo... nawet przez szybę, mimo że w dalszym ciągu uważam, że oglądanie aut przez szybę to trochę tak jak lizanie lizaka przez opakowanie. Nawet gdyby was wpuścili do tego salonu (w co szczerze wątpię) to i tak obowiązuje tam zakaz zdjęć. Ale możecie się poślinić do któregoś z tych niesamowitych samochodów, a trochę ich tam jest: Ferrari F12, LaFerrari, Enzo, Dino 246 GT, 360 Challenge Stradale.




Sprawa serwisu Ferrari się rozwiązała. Ma on już innego właściciela. Fani amerykańskich klasyków na pewno nie płaczą z tego powodu. Mnie najbardziej cieszy to, że nie stoi już pusty, bo to trochę bolało...











Alfa Romeo 6C 2500 SS Cabriolet









Ferrari 365 GTB/4 Daytona Spyder
Dawno temu gdzieś napisałem, że wizyta w Berlinie bez wizyty w Meilenwerku (obecnie Classic Remise) się nie liczy. Po tych zdaje się siedmiu wizytach nadal swoją opinię podtrzymuję, zawsze znajdzie się tu coś interesującego. Jestem też ciekawy, czy po otworzeniu nowego Meilenwerku (planowane otwarcie jakoś na początku 2015 r) samochody zostaną przeniesione właśnie tam, czy będzie można zwiedzać dwa niezależne ze sobą miejsca. Nie ukrywam, że ta druga opcja brzmi zdecydowanie korzystniej, na pewno dla zwiedzających Berlin auto maniaków. Przyszła pora na obiad, który postanowiliśmy spędzić na bogato. Wybór padł na Ristorante Rapallo (Kurfürstendamm 111). Na samym wstępie zostaliśmy przywitani przez kelnerkę i w sumie miejsce spodobało nam się na tyle, że postanowiliśmy zostać. Ta włoska knajpka nieco na uboczu od najdroższej części Ku'dammu okazała się być strzałem w dziesiątkę. Było doskonałe niemieckie pszeniczne piwo Hefe vom Fass oraz świetne włoskie dania. Dowiedziałem się też, że istnieje włoski odpowiednik Jägermeistera, stąd będę wiedział, co pić jak trafię do Włoch. Wiem też, że zdecydowanie łatwiej rozmawia mi się po niemiecku po dwóch piwach. Niestety trzeba było się w końcu ruszyć. Na pożegnanie dostaliśmy po kieliszku wybranego przez siebie alkoholu, co tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że wybór był doskonały, a zostawiony napiwek zasłużony. Przypominam, że byliśmy na Kurfürstendamm, stąd trzeba było zrobić mały przegląd tego, co się działo trochę dalej. Działo się co prawda niewiele, ale Jaguar F-Type Coupe w pełni wynagrodził wszelkie wysiłki. 





To już koniec relacji z tegorocznego wypadu do Berlina. Jak sami widzicie był on trochę inny od poprzednich, co w moim odczuciu jest dużą zaletą. Nadal uwielbiam to miasto, a może nawet jeszcze trochę zyskało w moich oczach. Na pewno tu wrócę, ale nie wiem kiedy i na ile. Życzę sobie, że kiedyś przyjadę i zostanę tu na stałe. Tymczasem przyszła pora na prezentację berlińskich souvenirów:


Gdyby komuś było mało wrażeń, przedstawiam listę swoich poprzednich wycieczek oraz najciekawszą tegoroczną, jaką udało mi się obejrzeć:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz