środa, 14 września 2011

Genesis vs Stiltskin

Doczekałem się. 12.09.2011 miała miejsce oficjalna premiera 'nowego albumu Raya Wilsona - Genesis vs Stiltskin' w Polsce. O co chodzi? To dość chwytliwa nazwa, która zawiera dwa albumy: wydany w połowie czerwca Genesis Classic - Live in Poznan oraz najnowsze dzieło zespołu szkota - Unfulfillment. A po co? Powód jest prosty - jeśli to wydawnictwo osiągnie dobre wyniki sprzedaży i będzie wysoko w top danego sklepu, istnieje szansa, że inne nagrania pojawią się na sklepowych półkach, na których znalezienie jakiegokolwiek albumu było dość trudne. Czasami w Empiku pojawiło się jakieś Change, czasami She... ale ogólnie był z tym dość duży problem. Obecnie nakład wszystkich płyt został wyprzedany, więc dopóki nie będzie racjonalnego powodu, by w to inwestować, kolejnego nakładu nie będzie.

Obecnie Genesis vs Stiltskin od dwóch dni zajmuje 3. miejsce w Top 50 Empiku, więc jest lepiej niż ktokolwiek się spodziewał. Ray w wywiadzie dla niemieckiego fanklubu Genesis wspominał, że jak będą w okolicach 40. miejsca to będzie już dobrze. Nawet na amazonie ta pozycja jest bardzo wysoko. Ja nawet wiem, czemu. Ten album po prostu musiał się dobrze sprzedawać. Nie przez przypadek nazywa się Genesis vs Stiltskin. W tytule pojawia się magiczne słowo 'Genesis', ci bardziej z orientowani szybko wpadną na to, że Ray był przecież wokalistą w tym zespole, gdy odszedł Phil Collins i nagrali bardzo fajną płytę, Calling All Stations. Ale to nie wszystko, jest jeszcze jeden szczegół, cena. Za 55 zł otrzymujemy 3 CD + DVD. To naprawdę mało. Żeby było śmieszniej, na koncertach Raya ceny są zdecydowanie wyższe, jak ktoś chciał kupić któryś z albumów przed premierą w sklepach, nie było problemu, wystarczyło wyłożyć więcej kasy... Zdecydowanie więcej. Gdyby ktoś chciał zamówić te dwa albumy osobno ze strony Raya (tam, jak i na koncertach Genesis vs Stiltskin nie jest dostępne) to wyszłoby dobrze ponad 100 zł. Dwa razy więcej. Pomijam rzecz jasna fakt, że łatwiej jest wejść do byle jakiego Empiku i sobie to kupić, niż pojechać na jakiś koncert i tam załatwić sprawę. Zwłaszcza teraz, gdy Ray prawie w ogóle nie koncertuje w Polsce. Trzeba przyznać, że jeśli chodzi o marketing to ktoś odwalił doskonałą robotę.

Sam projekt Genesis Klassik narodził się w głowie Wilsona w drugiej połowie 2008 roku, gdy zaczął zastanawiać się, jak to wszystko zorganizować, by działało jak należy. Podjął rzecz jasna potrzebne w tym celu dyskusje i sprawa była jasna. Jedyną możliwą opcją było zatrudnienie sekcji smyczkowej i pianisty. Gdy skład został skompletowany (m. in. Steve Wilson, brat Raya, wrócił do zespołu), zabrano się za próby. Nie trzeba było czekać długo na efekty. Już latem 2009 odbyły się pierwsze koncerty, na których grano klasyczne utwory z repertuaru Genesis i nie tylko. A występ dla Radio Berlin 88.8 (13.08.2009) zarejestrowano i wydano jako album Genesis Klassik - Live in Berlin.

Pod koniec roku, Ray wraz ze swoim nowym projektem zawitał do Polski. Sam miałem okazję być na drugim koncercie w kraju, który odbył się w 3. grudnia w Filharmonii Zielonogórskiej. Tego samego dnia, którego mój tata kupił bilety na ten występ, ja zaopatrzyłem się w bilety na koncert w Łodzi (6.02.2010)... Zupełnie w ciemno, ale miałem okazję zobaczyć Raya z zespołem w Turku, więc wiedziałem, że się nie zawiodę. I tak było. Co ciekawe, zespół przez te dwa miesiące zdecydowanie poprawił jakość gry. Zmienił się też nieco repertuar, wypadło fenomenalne Entangled, ale pojawiło się też Lover's Leap (fragment z Supper's Ready) oraz genialne Propaganda Man z niewiarygodnym solo Aliego Fergusona. Mistrzostwo świata. W ramach pamiątki z koncertu i we współpracy z polskim forum Raya Wilsona & Stiltskin powstało amatorskie nagranie z tego koncertu, gdzie m. in. znalazły się moje zdjęcia. Bardzo fajna akcja.

Ray Wilson & the Berlin Symphony Ensemble koncertowało i później, zarówno w Polsce, jak i w Niemczech. Udało mi się nawet załapać na koncert w Dreźnie, gdzie były plany nagrywania Genesis Klassik DVD. Niestety plany pokrzyżował organizator, który nie wydał zgody na opublikowanie takiego materiału. A szkoda, miejsce było fenomenalne, ludzi mnóstwo. Występ był w ramach obchodów święta tego pięknego miasta. Do dziś uważam to za jeden z lepszych koncertów Genesis Klassik na jakich miałem okazję był. Koniec końców, koncert został nagrany, ale było mniej kamer niż planowano, a zarejestrowany materiał posłużył do celów promocyjnych. Oczywiście nie tylko kamerzyści nagrywali koncert. Fani z niemieckiego fanklubu Genesis nie próżnowali. Miło było ich poznać, bardzo mili ludzie.

Ważnym punktem dla tego projektu był również promocyjny występ Raya wraz z Filipem Wałcerzem (poznańskim pianistą) w warszawskim Empiku, 24. października 2010. Miał on promować zimową trasę Genesis Klassik w Polsce. Był króciutki koncert, wywiad z jednym z pracowników Empiku oraz spotkanie z fanami. Każdy mógł podejść, porozmawiać, zrobić sobie zdjęcie z Rayem lub też poprosić o autograf. Ewentualnie mógł poprosić o wszystko na raz. Pod tym względem, szkocki artysta jest bardzo spokojnym człowiekiem i nie był to jednorazowy cud. Z reguły po każdym koncercie można go znaleźć, bądź też sam wyjdzie po koncercie rozdawać autografy. Szkoda, że nie wszyscy artyści tak robią, ale każdy ma tam jakieś swoje powody. W każdym razie, osobiście uważam, że taki rodzaj promocji był bardzo fajny. Sam niestety nie kupiłem po tym koncercie biletu na któryś z zimowych koncertów. Tylko dlatego, że już go miałem.

Bynajmniej nie był to bilet na koncert w Sali Kongresowej. Postanowiłem wraz z kolegą pojechać do Poznania, by zobaczyć ostatni występ Raya w tym roku, 18. grudnia 2010. Fakt, faktem wiele mówiło się, że ten koncert zostanie nagrany na DVD, ale powiem szczerze już tyle razy słyszałem mnóstwo różnych dziwnych rzeczy, że średnio mnie to obchodziło. Chciałem zobaczyć efekt wielu godzin prób i ogromnego wysiłku, czyli wydanie końcowe projektu. Od początku wiedziałem, co zagrają, bo setlista była identyczna od początku trasy w Niemczech, aż do ostatniego koncertu w Polsce. Pytanie było czy zagrają dwa bisy, czy jeden oraz czy rzeczywiście ten koncert nagrają.

Zacznijmy od początku. Już dojechanie do Poznania okazało się dość dużym problemem. Kilka osób wspominało mi o różnych opóźnieniach pociągów, ale nie za bardzo chciało mi się wierzyć w to co mówi się w telewizji. Zmieniłem zdanie. Do 3-godzinnego opóźnienia było nam do śmiechu. Potem już zaczęliśmy się dość intensywnie wkurzać. Spytaliśmy się nawet taksówkarza ile chce za kurs do Poznania. O ile dobrze pamiętam było to 800 zł. O wiele za dużo, stąd zrezygnowani wróciliśmy i modliliśmy się, by pociąg w końcu przyjechał. Z 5-godzinnym opóźnieniem wyjechaliśmy z Łodzi. Powód? Podobno stało się coś z lokomotywą. Na szczęście przewidzieliśmy komplikacje, więc nawet 5 godzin w plecy nie sprawiło, byśmy musieli się gdziekolwiek spieszyć, na szczęście.

Przed koncertem zdążyliśmy rzecz jasna odwiedzić poznańską starówkę, a tam niespodzianka. Wystawa rzeźb wykonanych z lodu w ramach jakiegośtam konkursu. Fenomenalnie komponowały się z architekturą starego miasta. Jeśli jeszcze nie kochałem Poznania, to właśnie się w nim zakochałem. Nie dziwię się, że Ray tam mieszka. Sam mam słabość do tego miasta.

Dotarliśmy na miejsce, zajęliśmy nasze miejsce i czekaliśmy na początek występu. W pewnym momencie wychodzi jakiś facet i zbiera się do gadania. "Witam Państwa, mam ogromny zaszczyt poinformować, że dzisiaj dojdzie do nagrania koncertu w formacie Blu Ray" w wolnym tłumaczeniu "proszę reagować tak jakby to był najlepszy koncert na świecie, czy wam się to podoba czy nie, bo będziecie na DVD, więc wypadałoby pokazać znajomym co stracili". Po co oni to ogłaszają? Wcale przecież nie widać kilku kamer na statywach i wielkiego ramienia, które zasłaniało widok na scenę osobom w pierwszych rzędach. Jak zaczął się koncert pojawili się też inni kamerzyści. Wydawać by się mogło, że wszystko idzie zgodnie z planem. Boczne sektory balkonu, które nie były do wykupienia zostały zagospodarowane prawdopodobnie dla wszelkiej maści gości. Trzeba przyznać, że było ich sporo. A, zapomniałbym. Koncert został wyprzedany. Chyba jako jedyny z całej zimowej trasy w Polsce.

Występ można uznać za ładnie, poprawnie wykonany. Naprawdę, widziałem już kilka koncertów z tego projektu i wiem, że ten nie należał do najlepszych, jakie widziałem. Był po prostu OK. Brakowało mi czegoś... Może reakcja publiczności, w której psychice było głęboko zakodowane, że koncert jest nagrywany i trzeba klaskać, krzyczeć z 200% zapałem mnie tak zdrażniły? Nie wiem. Sam na przykład widziałbym setlistę inaczej. Szkoda, że Entangled wyleciało na stałe. Brak Propagandy Man boli, choć trzeba przyznać, że utwory, które zaprezentował zespół zostały dopracowane niemalże do granic perfekcji. Z reguły, gdy jakikolwiek zespół decyduje się dać serię koncertów w klasycznych aranżacjach, gitary zagłuszają sekcję rytmiczną, która czasem się gdzieś przebije. Tak to mamy zwykły koncert, gdzie dominują gitary elektryczne i coś tam w tle stara się zmienić nieco wydźwięk utworu. Ale tego nie słychać. Tutaj jest właśnie inaczej. Melodia jest urozmaicona przez smyczki, które doskonale podkreślają brzmienie piosenek, jakby nadają im trzeci wymiar. Pod tym względem nie można im niczego zarzucić.

Zapewne ta szczególna, nieodpowiadająca mi atmosfera powstała ze względu na to nieszczęsne nagranie. Pamiętam, że zawsze chciałem pojawić się na koncercie, który miałby być nagrany na DVD. Teraz wiem, że to nie należy do szczególnie mistycznych przeżyć i nie ma czym specjalnie się podniecać.

Może jestem nienormalny, ale przywiązuję ogromną wagę do opakowania i wkładek wszystkich albumów jakie mam. Jeśli jakieś jest beznadziejne, to wprost o tym powiem, ale muszę przyznać, że pod tym względem większość płyt (w tym również i Raya) można tylko chwalić. A jak prezentuje się Genesis vs Stiltskin? Kartonowe pudełko, w którym znajduje się miejsce dla dwóch albumów jest naprawdę ładne, jego design jest ciekawy i w przeciwieństwie do innych pudełek (m. in. Genesis - Platinum Collection) nie wyleciało jeszcze do kosza na śmieci. W czym problem? Wkładając i wyjmując płytę, jej plastikowe pudełko może się obcierać o kartonik i je niszczyć. Odkąd porysowałem sobie jedno z pudełek zacząłem na to patrzeć. Tutaj tego nie ma. Pudełko jest na tyle fajne, że nie rysuje innych, nie trzeba wkładać płyt na ścisk. No i najważniejsze, nie wygląda tak jak któraś z wkładek. Tak było w przypadku The Next Best Thing (solowa płyta Raya), mam pudełko, które wygląda identycznie jak wkładka w plastiku, dwa razy jest to samo. Bez sensu, do kosza.

Artwork do Genesis Classic - Live in Poznan została wykonana ze zdjęć z koncertu w Poznaniu, które zrobiła jakaś profesjonalna firma. Według mnie, pieniądze zostały bezsensownie wydane. Chciałbym przypomnieć, że do płyty Raya Wilsona & Stiltskin - Live były wykorzystane zdjęcia jednej z niemieckich fanek Raya. Dlaczego polski management nie pomyślał o tym i nie zorganizował podobnej akcji? Wręcz przeciwnie, żeby w ogóle wnieść aparat trzeba było mieć akredytację. Podobno to wymóg organizatora całej trasy koncertowej. A co, management nie może nic z tym zrobić? W sumie burzę się o nic, bo pytano się mnie, czy nie chce tej akredytacji. Szkoda, że nikt nie zapytał kilku osób z fanklubu Raya, czy nie chcieliby mieć czynnego wkładu w tworzenie całej książeczki dołączonej do albumu. Myślę, że jakby management proponował akredytację (bez potrzeby kupowania biletów, nietanich z resztą) to kilka osób by się zgodziło. A wiem, że pośród fanów Raya są osoby, które potrafią robić zdjęcia. Co więcej, byłaby to świetna promocja dla danej osoby, a chłopaki zaoszczędzili by trochę pieniędzy. Na pewno zatrudnienie osób, które robią to na co dzień nie było tanie. A fani połączyliby przyjemne z pożytecznym.

Jakość nagrania płyt audio jest w porządku. Z początku bałem się o dźwięk płyty, gdyż akustyla Auli Uniwersyteckiej w Poznaniu do najlepszych nie należy. W każdym razie na balkonie, np. gitara Aliego była dość słabo słyszalna. Aż przypomniała mi się rozmowa z Lawrie'm (nieopodal stał Ali)
Ja: Wiesz, akustyka w tej sali nie należała do najlepszych
Lawrie: Poważnie?
Ja: Może to wina miejsca? siedzieliśmy w pierwszym rzędzie na balkonie. Gitara Aliego była słabo słyszalna
Lawrie: Tylko mu tego nie mów...
Ali: Aaaaaaaaargh! (zrobił to bardziej by nas rozśmieszyć, jak zwykle grunt to dystans)

Co do DVD. Gdy internet obiegła informacja, że wydawnictwo Genesis Klassik - Live in Poznan (z Klassik na Classic zmieniono jakoś w międzyczasie... nie do końca wiem po co) będzie dwupłytowym CD i bonusowym DVD z wybranymi piosenkami całkiem sporo osób było zawiedzione, rozczarowane, ale też wściekłe. Cały cyrk okazał się być na nic. Pierwszego oficjalnego DVD w dorobku Raya jak nie było, tak nie będzie. A szkoda. Ale obejrzenie tego 'bonusowego DVD' wiele wyjaśnia. Jakość obrazu... cóż, do dobrego HD to bardzo daleko. Porównując z Live in Berlin Stinga, to jest przepaść. Taka całkiem spora. Nie wiem jak komuś mogło przez gardło przejść słowo Blu Ray... Ale to nie wszystko. Kadrowanie miejscami jest tragiczne, choć w większości przypadków wygląda bardzo fajnie. Wyraźnie widać, że miejscami brakuje światła, więc na ekranie widać ciemność + dwa jasne punkciki. Czasami trafiają się problemy z ostrością itd. Ogólnie nie dziwię się, że to tylko bonusowe DVD. Gdyby wydano całe DVD (a obstawiam, że na tym bonusowym są piosenki, które jeszcze jakoś są sfilmowane) to ktoś by kogoś ukrzyżował, albo spalił, albo ukamieniował. W ostateczności oddał płytę z powrotem do sklepu.

Czas przejść do drugiego albumu w zestawie. Prawda jest taka, że to on był głównym powodem, dla którego zdecydowałem się go kupić. W sumie dobrze się złożyło, za całkiem rozsądne pieniądze dostałem pamiątkę i nową płytę, którą koniecznie chciałem mieć. Byłem najzwyczajniej ciekawy, co tym razem zaproponuje nam zespół, działający od 2006 po kupieniu przez Raya praw do nazwy 'Stiltskin'. Poprzedni album She postawił poprzeczkę bardzo wysoko. Co więcej, ostatni solowy album Raya, Propaganda Man również udowodnił, że Szkot nie marnuje czasu i nagrywa naprawdę dobre piosenki. Zacznijmy od nazwy. Dlaczego Unfulfillment? Z początku myślałem, że chodzi o polskie 'niespełnienie'. Pierwsza piosenka, Tale From A Small Town, którą Ray zagrał podczas koncertu akustycznego w Neuruppin (9.03.2011) sugerowała, że moje przypuszczenia co do pochodzenia tytułu są słuszne. Ostatecznie okazało się, że jest inaczej. W jednym z wywiadów, Ray wyjaśnił Christianowi Gerhardtsowi, skąd ta nazwa. Dziewczyna Raya, Gosia, jest tancerką. Jeden z projektów tanecznych w jaki została zaangażowana nazywa się 'Nienasycenie'. Ray oglądał go kilka razy i w końcu spytał o jego nazwę. W odpowiedzi usłyszał 'Unfulfillment'. Wilsonowi bardzo się spodobało to określenie i stwierdził, że idealnie pasuje do nastroju, który będzie panować na nowym albumie.

Co więcej, z tyłu na wkładce albumu widnieje hasło 'stay inspired and always unfulfilled', które ponownie pochodzi od dziewczyny Raya, a dokładniej z smsa, którego mu wysłała. Artysta w pełni się z nim zgadza. Istotne jest to, by zawsze stać na granicy, zawsze dążyć do bycia lepszym. W przypadku muzyka, mieć ten głód twórczy, iść do przodu i nigdy się nie poddawać, bo trzeba pamiętać, że nigdy nie dojdziemy do perfekcji. Według Wilsona to, że jesteśmy niedoskonali sprawia, że jesteśmy inni, wyjątkowi. 'Kiedy masz wszystko,  tak jak ja, gdy byłem wokalistą Genesis, ten czas po trasie koncertowej był dla mnie okropny (zawieszenie działalności zespołu, mimo kontraktu na dwie płyty). (...) Pamiętam ten okres, (...) jakbym miał wszystkiego dość. A przyczyną tego było to, że czułem, że miałem wszystko, wiesz? Miałem pieniądze, ładny dom, fajny samochód, w zasadzie bez powodu mogłem mieć wszystko. I to mi nie pasowało. Jestem chłopakiem z klasy robotniczej i nigdy nie miałem wszystkiego, co chciałem. Więc, gdy znalazłem się w takiej sytuacji, skończyłem zupełnie nienasycony. I to jest dziwne. (...) Jest wiele historii ludzi, którzy dopiero gdy sięgną dna, zdają sobie sprawę, co zrobić, by ich życie nabrało sensu' twierdzi Wilson. To z pewnością daje pogląd na to, co znajdziemy na najnowszym albumie Raya.

Chcąc zaszufladkować album, bez wątpliwości można powiedzieć, że jest on pomiędzy She, a Propaganda Man. Skład w stosunku do poprzednich albumów jest nieco zmieniony. Nie znajdziemy tam Nira Z, który grał na perkusji w Genesis za czasów Raya, aż do Propaganda Man. Jest to pierwsza płyta, która została nagrana w całości przez członków zespołu, zawsze stanowiło to problem, bo Ray był w Poznaniu, członkowie zespołu w Szkocji, a producenci w Stuttgarcie. Jak wiadomo, wynajęcie studia do tanich nie należy, a trzeba doliczyć do tego instrumenty, wynajęcie hoteli itd. Za Wilsonem nie stoi żaden gigant pokroju Sony, zatem za wszystko musi płacić sam. Na szczęście, projekt Genesis Klassik przyniósł ogromne zyski, zatem spora część zarobionych pieniędzy została wydana na produkcję albumu, w taki sposób, aby w jego wkład nie musieli mieć inni muzycy (taniej wychodziło wynająć np. basistę z Niemiec, niż ściągać ze Szkocji). Mimo tego, że cały zespół mógł zostać zaangażowany w pracę albumu, prace wyglądały w następujący sposób. Ray pisze teksty, komponuje muzykę wraz Uwe Metzlerem i Peter'em Hoff'em, a później pozostali członkowie wchodzą do studia i nagrywają swoje partie. Np. Ali Ferguson nie był bardzo zaangażowany w prace nad albumem, ponieważ ten czas spędzał ze swoją żoną i córką, a koncertował jak szalony podczas Genesis Klassik Tour, więc rzadko bywał w domu. Jednak nie oznacza to, że nie ma jego charakterystycznych partii gitarowych na albumie. Na szczęście, wszystko jest na swoim miejscu. Prace nad albumem rozpoczęły się latem 2010, pierwszą piosenką napisaną przez Raya było Guns of God. Później powstały lżejsze piosenki, pokroju Tale From A Small Town, czy First Day of Change. Nie oznacza to, że na albumie znajdziemy tylko rockowo-popowe pioseneczki. O nie. Są piękne ballady jak i mocne, ciężkie i mroczne utwory. Co więcej, w każdej piosence znajdziemy dźwięk znany z projektu Genesis Klassik. Tak, smyczki powróciły. Zamiast berlińskiej ekipy pojawiły się dwie Polki: Alicja Chrząszcz i Barbara Szelągiewicz (swoją drogą, ciekawe czy Ray jest w stanie przeczytać ich nazwiska). Za skomponowanie klasycznych aranżacji odpowiedzialny jest Philipp Thimm.

Ciekawostką jest, że zdjęcia do wkładki Unfulfillment zrobił Guido Karp, człowiek, który dwa razy wygrał tytuł Music Photography of the Year w 1988 i 1992 (a nominowany był trzy razy, 1987, 1988, 1992), a lista artystów i zespołów, którym robił zdjęcia jest imponująca, choćby AC/DC, Dire Straits, Elton John, Genesis, Phil Collins, Sting czy Roxette.

1. Accidents Will Happen (Wilson/Metzler)
Podobnie jak Fly High na She, czy Bless Me na Propaganda Man, Accidents Will Happen stanowi świetne otwarcie dla albumu. W ogólnym skrócie, piosenka opowiada o związkowym 'shit happens', czyli o możliwości niepowodzenia w podbojach miłosnych. Porusza sprawę radzenia sobie z błędami popełnionymi zarówno w przeszłości, teraźniejszości jak i przyszłości i podkreśla, że brak działań nie przyniesie żadnych skutków. Bez pracy nie ma efektów, z resztą nie tylko w związku. 

2. More Than Just A Memory (Wilson/Metzler)
Lżejsza od poprzednika, bardziej melodyjna i chwytliwa. Tekst przywodzi na myśl Lemon Yellow Sun, warto spojrzeć na 2 linijki z tego utworu:

It's more that just a moment in time
No question in my mind
Ray podkreśla, jak ważne jest pozytywne patrzenie na świat, nie tylko na związki.

3. The 7th Day (Wilson/Metzler)
Mój faworyt. Spokojna, akustyczny utwór. Piosenka zaczyna się od 7. dnia, gdy zostały przełamane pierwsze lody, później jest już tylko równia pochyła w kierunku rozłąki, począwszy od płaczu, kończąc na obietnicy, której Ray później żałuje. Warto zwrócić uwagę na fakt, iż 5. dzień przedstawia się jako 'dzień wcześniej', a pierwszy figuruje jako 'ostatni'. A co by się stało, gdybyśmy ustawili dni od pierwszego dnia do ostatniego? Oto efekt:

The 1st (zamienione z last) day came the promise
The promise I regret
And you let go of the warmth in my hand
On the 2nd day we both knew
We’d have to forget
The 3rd day, Time just flew by
The 4th day, I felt it, I was alive
The day after (zamienione z before) you realised, time was running out
On the 6th day, I saw you cry for the first time
On the 7th day, the sunlight had melted the ice
The steam on the window, had crystallised the night before
And you reached out for the warmth in my hand

Ktoś z was kiedykolwiek zastanawiał się, jak zacząłby związek, gdyby wiedział jak się skończy?


4. American Beauty (Wilson/Hoff)
Pierwszy singiel. Premiera miała miejsce 30.07.2011 na antenie radiowej Trójki. Strasznie chwytliwa, energiczna rockowa ballada, której tekst wpada w ucho, lokuje się w głowie i za nic w świecie stamtąd nie wyjdzie. Z pewnością był to dobry wybór na utwór promujący album w radiu. Bardzo podoba mi się ostatnia zwrotka i gitarowe solo zaraz za nią.

5. Voice of Disbelief (Wilson/Hoff)
Moim zdaniem jest to najgorsza piosenka na całym albumie. Tekstowo błaga o pomstę do nieba, zastanawiam się kto to puścił? Lecz z drugiej strony, ten prosty i monotonny tekst ma coś bardzo ważnego do przekazania. Wiara w siebie poparta ciężką pracą może zdziałać cuda. W każdym razie, nie należy się poddawać, ani na starcie, ani na półmetku czy też na końcu. Nigdy nie należy się poddawać. Ciekawy jest ostatni fragment:

Hey Ma! I wanna be a rock star
Hey ma why are you not listening?
Why are you not listening?

Co to może oznaczać? Moim zdaniem, jest to jeszcze mocniejsze podkreślenie faktu, że nie należy się poddawać, nawet jeśli mamy przeciwko swoją rodzinę. Jeśli w coś wierzysz, spróbuj. Lepiej żałować, że się spróbowało, niż żałować, że nie zrobiło się nic.

6. First Day of Change (Wilson/Metzler)
Początkowo ta piosenka miała być pierwszym singlem. Klip do niej został już nakręcony, więc zapewne za jakiś czas ujrzy światło dzienne. Utwór z melancholijną melodią mówi o radzeniu sobie w trudnych sytuacjach, np. ze względu na śmierć bliskiej osoby, straconej pracy, niepowodzeniach w życiu prywatnym itp. Stąd właśnie bierze się ten pierwszy dzień, po (z reguły bolesnej) zmianie. Właśnie w takich chwilach istotna jest osoba z boku, która nam pomoże. Stąd też poruszana jest kwestia przyjaźni, która jest bardzo istotna w naszym życiu. Każdy miał w życiu takie chwile, w których pomoc kogoś bliskiego znaczy więcej niż cokolwiek innego. To przesłanie ma zobrazować klip. 

7. Tale From A Small Town (Wilson/Hoff)
Tale From A Small Town opowiada historię młodej, utalentowanej dziewczyny, mieszkającej w małym miasteczku po wschodniej części Łaby. Najprawdopodobniej, ze względu na zobowiązania rodzinne nie może opuścić miejsca, gdzie się urodziła i wychowała, mimo najszczerszych chęci. Po raz kolejny rodzina staje po przeciwnej stronie barykady i nie pomaga w spełnianiu marzeń innym jej członkom. Najdobitniej oddaje to fragment:

And to light up your life, you have your family and friends who never listen
You can fall into line, just like your mama did and her mama before
Wiele osób obawiało się, że wersja z całym zespołem tylko zniszczy klimat i charakter akustycznej piosenki, granej na solowych koncertach Raya, jednak 'pełna wersja' została doskonale przemyślana, nie czuć przeładowania instrumentów. Każdy spełnia swoją rolę i nadaje więcej wyrazu tej wspaniałej balladzie.

8. 14th March 1962 (Wilson/Hoff)
Co to za data? To pozostaje tajemnicą, jedno jest pewne. Raya wtedy jeszcze na świecie nie było. Sama piosenka może skłaniać do różnego rodzaju przemyśleń. Jest o stracie, o chęci trzymania czegoś w pamięci czy też sercu jakby to było coś najpiękniejszego w życiu. Może ta piosenka jest o romansie, ze starszą kobietą i jest to data urodzenia jednej z partnerek Raya? Ten fragment mógłby tę tezę potwierdzać:

I’ve been mystified, by my sacrifice
I wanted to belong to you
But I was too young
And I could write the book about my sacrifice
I wanted to believe you
But I was too young
 
Nawet by to pasowało. Poszedłbym nawet dalej tym tropem. Bycie 'za młodym', mogłoby oznaczać brak doświadczenia w relacjach damsko-męskich. Może Ray chce powiedzieć 'byłaś dla mnie dziwką, ale byłem za młody i za bardzo zakochany by to zrozumieć'? Kto nie szedł ślepo za kimś, gdy kochał pierwszy raz? Otrzeźwienie i dojście do tego, że 'robiłem dla niej za dużo, a w zamian dostałem kopa w dupę' z reguły przychodzi dopiero z czasem (i doświadczeniem).

9. She Flies (Wilson/Metzler)
Tajemnicze intro, głos Raya w tle i nagłe wejście gitary i głównego wokalu. Bardzo przyjemny utwór, opowiadający (po raz kolejny) o stracie.

Pour Some Dark on me, I don’t feel so good
Hold the light up, I need to see you

You brace yourself for something worse, just in case she’s gone
Nothing makes you safe
You can’t rely upon
You hate to admit to yourself, you’re hanging on a prayer

And for the sake of love, for the sake of all of us


10. Guns of God (Wilson/Metzler)
Mroczna, ostra piosenka z wypowiedziami młodych ludzi w ramach intro oraz melodyjnym i chwytliwym refrenem. W Guns of God Ray sprzeciwia się posługiwaniu się religią jako pretekstem do wojny. Mówi też stanowcze 'nie' w sprawie zamykaniu w więzieniach młodych ludzi tylko dlatego, że nie chcą brać udziału w walce. Z resztą, zabijanie innych dla Boga brzmi dość irracjonalnie. Inspiracją był konflikt izraelsko-palestyński.

11. Old Man And The Portrait (Wilson/Metzler)
Utwór o dojrzewaniu, nabieraniu życiowego doświadczenia, które zdobywamy wraz z upływem kolejnych lat. Ray sugeruje nam, że dopóki nie odnajdziemy siebie, nie ma szansy na odnalezienie szczęścia, czy tego, co sprawiłoby, że będzie nam w życiu dobrze. Muzycznie jest naprawdę dobrze, mocna, rockowa piosenka z wyjątkowo silnymi gitarowymi partiami.

12. Ought To Be Resting (Wilson/Hoff)
Idealne zamknięcie i podsumowanie albumu. Wystarczy raz jej posłuchać i już po Tobie. Najdłuższa piosenka zarówno muzycznie jak i tekstowo. Gitara Aliego po raz kolejny pokazuje, że jest świetnym gitarzystą i dopóki będzie w zespole fani mogą spać spokojnie. Utwór opowiada o naciskach, które spotykają człowieka z różnych stron. Grunt to wiedzieć jak od nich uciec, bo w większości są to kłamstwa. Najważniejsze jest, by pozostać sobą i robić swoje, nawet jeśli zachowujemy się jak dwunastolatek, mając lat 41.

Poza 12 piosenkami, które znalazły się na albumie, istnieją jeszcze 4 bonusowe. Są porozrzucane po internecie i służą za dodatek do zakupionego albumu w formacie mp3 na którymś z serwisów, takich jak amazon, musicload czy itunes. Są to 4 utwory, które przeszły kurację odchudzającą, stanowią gitarę akustyczną i pełną sekcję smyczkową. Nazywają się 'Midnight Mixes', gdyż według Raya idealnie nadają się do słuchania o północy. Zapomniał wspomnieć, że idealnie nadają się do słuchania o północy, pod warunkiem, że jesteś mieszkańcem któregoś z krajów, w którym te strony prowadzą sprzedaż. W Polsce żadnego z tych utworów nie da się kupić. W każdym razie, są to:
More Than Just A Memory
The 7th Day
First Day of Change
Tale From A Small Town

Ale ja mam dla was do tej recenzji bonus, który jest dostępny z każdego zakątka na świecie, z Polską włącznie. Chodzi mi o poniższe zdjęcie, przedstawiające proces tworzenia tego tekstu:


Podsumowując, nowy album Raya Wilsona & Stiltskin przedstawia coś zupełnie innego niż dotychczas. Teksty wydają się być bardziej przemyślane i nie takie proste w odbiorze, choć łączą się z chwytliwymi melodiami oraz ostrym, progresywnym rock'iem. Na pewno jest ciekawsza niż She, pytanie czy lepsza? Wielu fanów z pewnością zaprzeczy. A ja jestem skłonny stwierdzić, że jest to płyta lepiej dopracowana, bardziej zróżnicowana. Z drugiej strony mam wrażenie, że brakuje jej czegoś, co miały wcześniejsze nagrania. Tego czegoś, czego zabrakło mi m. in. na koncercie w Poznaniu, w stosunku do koncertów wcześniejszych. Trzeba też wspomnieć, że gdzieś chyba popełniono błąd. Unfulfillment bardziej pasuje mi na następcę Propagandy Man, niż She. Biorąc pod uwagę, że podczas Propaganda Man Tour Ray koncertował pod szyldem Ray Wilson & Stiltskin (w setliście rzecz jasna były również piosenki z She), to może tamten album również powinien był być reklamowany pod szyldem 'Stiltskin'? A może to wszystko sprowadza się to prostych chwytów marketingowych? To sprzedaje się lepiej, to to nazwiemy tak, a to tak. Nie mam pojęcia. W każdym razie, nie jestem do końca przekonany do tego albumu, choć na pewno jest dobry. Spodziewałem się, że będzie dużo gorszy. Ale mimo wszystko, nie zdobył on mojego serca tak jak She, czy Propaganda Man. Są piosenki, w których niemalże się zakochałem, ale część jest dla mnie w dalszym ciągu dość dziwna, czy też nie do końca je czuje. Może to kwestia czasu? Nie wiem. Może koncert promujący ten album w warszawskim Hard Rock Cafe pozwoli mi inaczej spojrzeć na tę płytę? A może po prostu się postarzałem, narzekam i wymagam za dużo? Jedno jest pewne, pogratuluję Rayowi i chłopakom nowego albumu, bo wiem, że włożyli w to całe serce i po raz kolejny pokazali, że są w stanie utrzymać bardzo dobry poziom.

11 komentarzy:

  1. Hmm no Vase musze powiedzieć kawał dobrej roboty powiem szczerze pocisnąłeś lepiej niż Habakuk w swojej księdze. Dziwi mnie, czemu Ray nie nazwał płyty następującej po She Male, wtedy można byłoby dać dobrą trasę koncertową np Ray Wilson & Stiltskin ft Dana International, ale no, wyszło jak wyszło. Recenzja spora, obszerna, dobra analiza, a co do koncertu to spodziewałem się że nie będzie powera, bo klub się nie zawalił. Ale bez obaw, spróbuję namówić chłopaków z kadry Polski w trójboju to na następnym będzie lepiej. Pozdro. Rafał S.

    OdpowiedzUsuń
  2. No ja się zgadzam z Rafałem, dobrze dajesz ziomek, Twoje teksty są mocarne, naprawdę nadajesz się na dziennikarza, ja bym na początek ustawiła Cię na naczelnego Pani Domu. Propsy, hiphopMalwina

    OdpowiedzUsuń
  3. "Kartonowe pudełko, w którym znajduje się miejsce dla dwóch albumów jest naprawdę ładne, jego design jest ciekawy i w przeciwieństwie do innych pudełek (m. in. Genesis - Platinum Collection) nie wyleciało jeszcze do kosza na śmieci."
    Nie wiem, co Ci się nie podobało w Platinum Collection. Trzy płyty zapakowane w double jewel case.

    Kupiłem Genesis vs Stiltskin ze wzgledu na genesisową część i jestem zadowolony. Problemem z DVD jest czerń, a właściwie jej brak. Bardzo nieudolnie rozjaśnienie nagrania.

    OdpowiedzUsuń
  4. chodzi mi o kartonowe pudełko, nie o plastik, tzw. jewel case, bo on jest ok :)

    co do DVD to masz rację, da się zauważyć nieudolne rozjaśnianie. dziwi mnie fakt, że nikt przed nagraniem nie sprawdził ilości światła...

    OdpowiedzUsuń
  5. "Wystawa rzeźb wykonanych z lodu w ramach jakiegośtam konkursu"

    ----->

    http://www.poznan.pl/mim/public/publikacje/pages.html?id=8460&ch=17361&instance=1017

    OdpowiedzUsuń
  6. "Ale ja mam dla was do tej recenzji bonus, który jest dostępny z każdego zakątka na świecie, z Polską włącznie."

    Czy to miał być przytyk do dostępności miksów utworów z płyty "Unfulfillment"? ;P

    OdpowiedzUsuń
  7. dzięki za info o tym konkursie ;)

    "Czy to miał być przytyk do dostępności miksów utworów z płyty "Unfulfillment"? ;P "
    dokładnie tak :P

    OdpowiedzUsuń
  8. Ty Wredoto ;P

    anonimowy alien ;_)

    OdpowiedzUsuń
  9. "Czasami w Empiku pojawiło się jakieś Change, czasami She... ale ogólnie był z tym dość duży problem. Obecnie nakład wszystkich płyt został wyprzedany, więc dopóki nie będzie racjonalnego powodu, by w to inwestować, kolejnego nakładu nie będzie. "

    Jeszcze w 2007 nie było żadnych problemów z kupieniem w empikach czy innych większych sklepach płyt Raya, były dostępne - potem dopiero można było kupić Propagandę i koncert w Berlina, ale poprzednich rzeczywiście nie bardzo.

    "Zwłaszcza teraz, gdy Ray prawie w ogóle nie koncertuje w Polsce. Trzeba przyznać, że jeśli chodzi o marketing to ktoś odwalił doskonałą robotę."

    Gdzie te czasy, kiedy wszyscy byli zachwyceni kiedy w jednym roku przyjechał na dwa koncerty ; )

    OdpowiedzUsuń
  10. @Vaselinho
    O... Nawet nie wiedziałem, że "Platinum" było w tekturce. Ja jej nie miałem. Ot - plastik zapakowany w folię :)

    OdpowiedzUsuń
  11. wiesz co myślę na ten temat, ale się powtórze... sobie też możesz pogratulować, nie tylko chłopakom, ta recenzja to kawał swietnej roboty, taki tekst spokojnie mógłby się znaleźć na łamach jakiegoś muzycznego magazynu, przynajmniej ja tylko takie bym czytala :) jak na ilość tekstu jaką spłodziłeś każdy akapit był na swój sposób wciagający, co wcale nie jest łatwe, napisać coś na tyle obszernie, żeby nie zanudzić :P Jak zwykle jestem pod wrazeniem łatwosci z jaka wszystko połaczyles (proces powstawania poszczegolnych plyt, koncerty itp), ale to chyba po prostu potwierdza, ze masz do tego talent :P z przyjemnoscia czytac coś co po prostu odbiera się jako wartościowe i...mądre :) kto by się spodziewał : P P

    ps wyłapałam jedynie dwie literówki przy kolejnej lekturze :D

    OdpowiedzUsuń