czwartek, 21 czerwca 2012

A Single Lonely Voice

Mój zmysł jeśli chodzi o koncerty z reguły mnie nie zawodzi. Nie inaczej było w przypadku występu, na którym byłem wczoraj. Polski fanklub Bruce'a Springsteena wraz z radiową Trójką zorganizowały 15SPRINGsteen - wydarzenie świętujące 15-lecie koncertów tego wykonawcy w Polsce. Gwiazdą wieczoru miał być nie kto inny jak Ray Wilson. W głowie zapala się czerwona lampka: to będzie chyba pierwsza i zapewne jedna z nielicznych okazji by usłyszeć covery Springsteena w jego wykonaniu w Polsce. Jakoś niezbyt chętnie je tu gra. Fajnie, tylko trzeba jakoś zorganizować zaproszenia. Pewnego dnia wracam z zajęć, zaglądam na skrzynkę na facebooku a tutaj wiadomość o konkursie. Pierwsze 10 osób wygrywa podwójne wejściówki. Patrzę, jest 9 zgłoszeń to będę dziesiąty. Teraz już byłem niemal pewny, że uda mi się tam być. 



Na początku krótka przemowa osób z fanklubu i pierwszy support - Ikarus Rising. Repertuar dzielił się na covery Springsteena i własny materiał. Pierwsza część była całkiem fajna, ale jak to w życiu bywa, coverowanie w porównaniu do tworzenia od zera jest stosunkowo miłe, łatwe i przyjemne. No i rzeczywistość okazała się być okrutna i zweryfikowała moje przeczucia o spadku poziomu tego występu. Utwory były za długie, choć muzycznie ciekawe, a do tego dość słaby wokal. Pan przy mikrofonie bardziej krzyczał niż śpiewał. Ale nie skreślałbym ich z listy zespołów, które mogą się wybić. Może im się uda, dramatu nie było. 



Tak patrząc z perspektywy czasu, to ich koncert był o niebo lepszy od Lucky Town, które wyszło na scenę po nich. Może dlatego, że grali dwa razy dłużej i śpiewali po polsku? Coś w tym chyba jest, bo o ile tekstom Springsteena nie można nic zarzucić, to teksty po angielsku jednak lepiej brzmią, nawet jak są kompletnie z dupy. Najbardziej rozwaliła mnie jedna rzecz. Cover The River został zatytułowany Wisła. Spoko, niech będzie, ale skoro zmieniliście rzekę na Wisłę, to fajnie by było zmienić to nie tylko w tytule, ale też w tekście. Ludzie starsi ode mnie pewnie ze dwa razy, a ich brak konsekwencji mnie porażał. Ale najgorsze było przed nami. Piosenki o kredytach, abc i o rudej mnie już załamały. A ci zamiast zejść z tej sceny wymusili jeszcze dwa bisy... grrrr... Jedyny plus to to, że wyszły mi całkiem fajne zdjęcia, więc je tu wrzuce:



W końcu przyszedł czas na danie główne. To był mój dziesiąty koncert Raya, ale po raz pierwszy widziałem go samego na scenie. Zawsze był albo ze swoim bratem, z Filipem Wałcerzem, lub z jednym i drugim (Konin). Tylko on, gitara i charakterystyczne dla tego typu koncertów anegdoty. Dominował rzecz jasna repertuar Springsteena, ale znalazło się też miejsce dla innych artystów., w tym Neila Younga, Toma Waitsa czy dla zespołu The Eagles. Zwłaszcza ten ostatni jest bardzo ważny w biografii Raya. To właśnie ich covery zagrane przez zespół Rusty Boys (ówczesny zespół Wilsona) był pierwszym koncertem, za który młodzi Szkoci dostali pieniądze. Nie małe z resztą, jak wspominał.







W setliście pojawił się jeszcze jeden artysta, którego cover pojawił się w trakcie występu. Mowa o Jacksonie Browne i Rosie. Po tym, jak Ray skończył śpiewać zdradził nam tajemnicę tego utworu: Zapewne myślicie, że chodzi o jakąś dziewczynę, która kręciła się przy zespole. Nic bardziej mylnego. Rosie, to imię, które było wytatuowane na kostkach palców prawej ręki jednego z techników. Więc tak naprawdę... jest to piosenka o masturbacji. Podczas, gdy zespół zabawiał się z panienkami, technik miał swoją Rosie....






Na koniec Ray zagrał dwie piosenki ze swojego repertuaru: Another Day i The Airport Song, ale dla publiczność zgromadzonej w ogródku Trójki przy Myśliwieckiej 3/5/7 było to za mało. Szkot pojawił się ponownie na scenie i zapytał: 
RW: Hm. To co mam zagrać?
Ja: Ever the reason
RW: Do tego potrzebuję Aliego.
Ja + tłum: Change
RW: Ok.

Z czasem okazało się, że bis przerodził się w imponujący mały set, składający się z solowych utworów Raya, piosenek Genesis i kolejnej partii coverów, w tym fenomenalnego First We Take Manhattan Leonarda Cohena i The River po raz drugi. Byłem absolutnie zaskoczony i zachwycony tą końcówką. Ten miks trwał mniej więcej z 20-30 minut i był okraszony świetnymi, doskonale pasującymi przejściami pomiędzy utworami. Coś niesamowitego!

Po koncercie Ray rzecz jasna rozdawał autografy i każdy kto chciał mógł zrobić sobie zdjęcie, porozmawiać itp. Wpadłem na chwilę za scenę, podziękowałem za genialny występ i przypomniałem się z Ever the Reason, jako, że wybieram się do Poznania w sobotę.
Ja: Ali tam będzie, więc...
RW: ...więc nie ma wymówek. Zagramy to, chyba że zapomnę
Ja: Trzymam za słowo, do zobaczenia w sobotę!

setlista:
1. Born to Run (Bruce Springsteen)
2. Fire (Bruce Springsteen
3. I'm on Fire (Bruce Springsteen)
4. The River (Bruce Springsteen)
5. The Needle and the Damage Done (Neil Young)
6. Comes a Time (Neil Young)
7. Long May You Run (Neil Young)
8. Rosie (Jackson Browne)
9. Desperado (The Eagles)
10. Jersey Girl (Tom Waits)
11. Another Day (Ray Wilson)
12. The Airport Song (Ray Wilson)

Bis:
13. Medley: Change (Ray Wilson) / Not About Us (Genesis) / Sarah (Ray Wilson) / Goodbye Baby Blue (Ray Wilson) / Shipwrecked (Genesis) / No Son of Mine (Genesis) / Carpet Crawlers (Genesis) / In the Air Tonight (Phil Collins) / Biko (Peter Gabriel) / Knocking on Heaven's Door (Bob Dylan) / Blowing in the Wind (Bob Dylan) / First We Take Manhattan (Leonard Cohen) / The River (Bruce Springsteen)



2 komentarze:

  1. Wyjątkowy wieczór jak zresztą widać po recenzji i zdjęciach :)

    Jak patrzyłam na Pana w czerwonej koszuli, to tak wyobrażałam sobie młodego Aliego Fergusona jak zaczynał jako 19-latek plumkać na gitarze ,nigdy nie chciałam być "rockmenem", ale powiem szczerze po tych chłopakach zobaczyłam, że to musi być naprawdę fajna zabawa, plusem jest to, że przynajmniej inspirują się dobrą muzyką, moim zdaniem rokują dobrze :D:D:D

    Podobnie jedynym zgrzytem drugiego zespołu był zbyt długi set, ale wbrew Twojej dosyć krytycznej ocenie ogólnie się spodobali, na pewno zostaną zapamiętani :)
    A na koniec Ray jak wisienka na torcie wreszcie pokazał, że jednak potrafi zagrać koncert bez coverów "małoznanego brytyjskiego zespołu" :)


    "To właśnie ich covery zagrane przez zespół Rusty Boys (ówczesny zespół Wilsona) był pierwszym koncertem, za który młodzi Szkoci dostali pieniądze. Nie małe z resztą, jak wspominał."

    Dokładnie to dostali 18 funtów do podziału na 4, więc raczej chodziło o to, że w ogóle dostali jakąś kasę i wtedy wydawało im się, że to niesamowite honorarium :D
    Swoją drogą ciekawa jestem ile bierze za koncert teraz, bo na ubraniach jednak nadal oszczędza :D


    Nat.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli chodzi o polskie tłumaczenie tytułu The River zastosowane przez Lucky Town to jak dla mnie był oczywisty żart. Jak się okazuję nie zrozumiany chyba przez publiczność :-)

    OdpowiedzUsuń