czwartek, 16 lutego 2012

Taking Time

Pamiętam doskonale ten moment, jak mój aparat postanowił odmówić współpracy. Jest piękna, letnia noc, wieje stosunkowo mocny wiatr, a nade mną rozciąga się wspaniały widok na panoramę Aten. Ja oczywiście przygotowany, komplet obiektywów i statyw. Zadowolony, widząc już w głowie, jakie genialne zdjęcia zaraz zrobię, włączam aparat i... przykro nam! Nici ze zdjęć! Stwierdziłem, że nie dam się i będę walczył. Po 20 minutach udało mi się zrobić kilka zdjęć. Schodząc ze wzgórza nieco zmieszany stwierdziłem, że w sumie to dobrze, nie będę już latał z aparatem po całej Grecji jak jakiś idiota. W końcu trochę wypocznę. Rzeczywistość okazała się, rzecz jasna inna (część 1). Wziąłem drugiego Nikona w rodzinie i robiłem zdjęcia dalej (część 2). Jednak prawdziwy ból pojawił się, gdy wróciłem do domu. Bynajmniej nie od razu, ale z czasem zacząłem odczuwać dość silny brak aparatu pod ręką. Tak kontemplując z pół roku, zdecydowałem się go w końcu odesłać do sanatorium - Serwisu Nikona w Warszawie. Oczywiście nie obyło się bez problemów. Gdy przyszedł kurier, pudełko z aparatem bardzo zręcznie wypadło mu z rąk. O mały włos nie zleciałoby z 3. piętra na parter. Zbytnio się tym nie przejąłem, bo paczka była ubezpieczona na ponad tysiąc złotych, więc tak na dobrą sprawę miałbym nowy aparat. Ale to nie koniec atrakcji.Tego samego dnia, którego wysłałem aparat, Nikon postanowił zmienić siedzibę serwisu, tak w ramach zmian na nowy rok. Pomyślałem sobie: "zajebiście, ciekawe co teraz...". Okazało się, że nie ma problemu, kurier przekierował paczkę tam, gdzie trzeba i trafiła w odpowiednie miejsce. Teraz zostało pytanie: co się popsuło i dlaczego musi to być tak cholernie drogie? Dość mocno zdenerwowany czekałem na załamujący kosztorys, a gdy w końcu go dostałem, mało nie umarłem ze śmiechu. Według speców z Nikona posypał się mechanizm wyboru przysłony, czyli nic poważnego, choć jak na około 40,000 zdjęć to jest to co najmniej dziwne. Przecież nie tylko ja (chyba) korzystam z ręcznego wyboru czasu naświetlania i przysłony... Nie ważne. Grunt, że nie zabolało to mojego portfela. Co więcej, aparat został naprawiony dość szybko i nie zgubił się po drodze, nie przejechał go czołg i nie musiałem go sobie składać sam wraz z dołączoną instrukcją "Nikon D80 - Sam naprawiam swój aparat".

Skoro już miałem aparat, to mogłem w końcu pomyśleć o jakichś zdjęciach. 90% starych zniknęło razem z dyskiem twardym, który udało mi się spalić. To już drugi wykończony przeze mnie. Powinni mi dać pracę testera wytrzymałości wszelkiego rodzaju rzeczy. Nadaję się do tego jak nikt inny... Wszystko fajnie, tylko zimą nikomu nic się nie chce, więc chociażbym był napalony na zdjęcia jak szczerbaty na suchary, to raczej nic z tego. Rzecz jasna kilka osób się do mnie zgłosiło, w większości z adnotacją "jak samochód będzie gotowy" - czyli tak na dobrą sprawę nie wiadomo kiedy. Jutro, pojutrze, a może za tydzień? Może za miesiąc, wiosną albo jak wygram 6 w totka, czyli na pewno nie teraz. Na szczęście niedawno zgłosił się do mnie Mariusz, który stwierdził, że jemu to bez różnicy, czy zrobimy sesję "jutro, czy za kilka miesięcy". Dość szybko umówiliśmy się na zdjęcia. W sumie bałem się, że przez to, że nie miałem aparatu od dłuższego czasu w rękach może wyjść kiepsko. Ale chyba nie wyszło tak źle. Zaczęliśmy od kilku zdjęć na parkingu podziemnym, gdzie przygotowaliśmy samochód do zdjęć:






Statywu ze sobą nie miałem bo... jest 500 km stąd. Przecież nie będę po niego specjalnie jechać. W sumie bardziej eksperymentowałem niż przykładałem szczególną wagę do detali, bo wiedziałem, że ta główna sesja zacznie się później. Taka ciekawostka: zdjęcie środka jest doświetlane... telefonem komórkowym. Z początku myślałem, że to niemożliwe ale... jak widać, da się :D

Koniec zabawy, jedziemy w kierunku docelowego miejsca sesji. Miało być zimowo, więc bez szaleństwa. Wsiadam do środka i pierwsze zaskoczenie. Jest bardzo wygodnie i przyjemnie. O ile Brera sprawiała wrażenie słabo wykończonej i niewygodnej to tutaj jest odwrotnie. A de facto to te same elementy wykończenia. Być może zestawienie tak pozytywnie na mnie zadziałało. Nie mniej jednak wnętrze prezentowało się super. Dużo gorzej z praktycznymi aspektami. Miejsca na tylnej kanapie jest bardzo mało, jeśli w ogóle można powiedzieć, że ktoś dorosły się tam zmieści. 


 




Żeby było śmieszniej, w tym samym miejscu, gdzie robiłem zdjęcia stał autokar z piłkarzami Widzewa. Podobno gdzieś w okolicy odbywają się ich treningi. Wracając do samochodu. Lakier w słońcu nabiera fajniejszego koloru, co z resztą widać porównując niektóre zdjęcia. Dzieła dopełnia wysokoprężny silnik 2.4, który dobrze tutaj pasuje. Jest to jedna z najładniejszych 159 jakie miałem okazję widzieć, choć nie zmieniłem zdania na temat Sportwagonów. Nadal uważam, że sedany są ładniejsze. 



Na koniec chciałem podziękować Mariuszowi za poświęcony czas i za super towarzystwo!
PS. Postaram się trochę częściej pisać na blogu, tak w miarę możliwości. Nie chce pisać jakiś durnych i bezsensownych postów. Wolę, żeby było ich mniej i były ciekawe :P