niedziela, 18 września 2011

Moje wielkie greckie bankructwo

Wkurzaliście się kiedyś, że widzicie młodego chłopaczka w Ferrari F40 albo innym niewiarygodnie drogim aucie, na którego zakup zapewne nigdy się nie zdecydujecie ze względów finansowych? Znacie to uczucie zazdrości, które zżera was od środka i zadajecie sobie to pytanie, dlaczego on? Tak, ma bogatych rodziców i sam nigdy by takich pieniędzy nie zarobił. Z reguły tacy ludzie mają galaretkę zamiast mózgu i są skończonymi kretynami. Wszystko przez dbających o nich (i o ich przyszłość) rodziców. Podobnie ma się sprawa z Grecją, kolebką starożytnej cywilizacji, miejscu w którym narodziła się demokracja, Igrzyska Olimpijskie, teatr itd. Ludzie tutaj mają się za najważniejszych na świecie, żyjąc tym, co zrobili ich przodkowie tysiące lat temu... Ależ cudownie zacząłem...

Zacznijmy od początku... W tym roku w ramach wakacyjnej wyprawy postanowiłem wybrać się do Grecji. Może jednak nie do końca... Po prostu po 2 godzinach przeglądania różnych ofert w biurze podróży ja postanowiłem wyjść i gdy tylko usłyszałem pytanie, czy może być Grecja, powiedziałem tak, by mieć to z głowy. Plan wyjazdu był taki: 7 dni zwiedzania + 7 dni wypoczynku. Wydawało się być fair, zatem nie widziałem powodów do sprzeciwu. W końcu warto byłoby zobaczyć te wszystkie miejsca, które do tej pory oglądałem w książkach i kazano mi się uczyć tej historii, która tak naprawdę na niewiele była mi wtedy potrzebna a teraz rzecz jasna jej nie pamiętam.

Już pobyt na lotnisku był dla mnie męką. Z resztą nienawidzę tego całego pieprzenia się z odprawą, kontrolą paszportową i milionem innych rzeczy, które dałoby się zorganizować w jakiś bardziej sensowny i sprawniejszy sposób. Po prostu nie lubię tego środka transportu, ale wizja jechania 30 godzin autokarem zmusiła mnie do przeproszenia się z samolotem. W ramach zabicia ciągnącego się jak ser topiony czasu, postanowiłem wybrać się z aparatem na punkt widokowy, by zabawić się w 'plane spottera'.

 

Teraz wiem, że 210 mm to trochę mało na tego typu zabawę, a obiektyw bez stabilizacji szybko nauczył mnie pokory. Teraz wiem, że nadal nie opanowałem go w 100%. Z resztą, trudno być zadowolonym z tych zdjęć. Ale cóż, może następnym razem będzie lepiej.

Na szczęście, lot do Salonik odbył się bez żadnych komplikacji. Pierwszego dnia zatrzymaliśmy się w jakimś fenomenalnym hotelu zaraz przy autostradzie, czy jakiejś drodze szybkiego ruchu. W każdym razie, byłoby głośno, gdyby nie fakt, że tego wieczora odbywał się wieczór grecki, na który, jak to powiedziała nasza przewodniczka 'nie ma już wolnych miejsc, więc nie możemy się zapisać'. Spoko, całą imprezę obserwowaliśmy z balkonu popijając greckie piwo. Powiem szczerze, bardzo dobrze, że nie było wolnych miejsc. Ta impreza to jakaś tragedia, kiepska muzyka, beznadziejny taniec, kolejki do żarcia... I to 'tylko' za 30 euro! To, co zobaczyłem, w zupełności mi wystarczyło. Pomijam dość śmieszny fakt działania klimatyzacji w hotelu. Według recepcji, działa ona od 19 do 2 w nocy i jakoś w przeciągu dnia. A po cholerę mi klimatyzacja wieczorem, kiedy jest już całkiem przyjemnie? A jak już jesteśmy przy greckiej myśli technicznej i logicznej. Ktoś, kto projektował łazienki w tym hotelu jest geniuszem. We wszystkich z resztą było to samo. Łazienka, to takie bardzo małe pomieszczenie, w których drzwi otwierają się do środka, mijając zlew na styk. Jak usiądziesz na kiblu, to szansa, że ktoś wejdzie do środka jest praktycznie żadna. Twoje nogi zblokują drzwi bardzo szybko. Co więcej, część z hoteli nie miała czegoś takiego jak zasłona do prysznica. Przez co, myjąc się, miałeś syf na płytkach w całej łazience. Suuper!

Ogólnie standardy hoteli w Grecji (poza stolicą) wydają się być zawyżane. Z tego co słyszałem, obecnie w tym kraju bardzo powszechna jest korupcja, przekręty itd. Wszyscy wszystkich znają i wiedzą wcześniej o planowanej 'niezapowiedzianej' kontroli. Efekty widać jak na dłoni. Myślicie, że czemu ten kraj lada moment zbankrutuje? Nie znam się na ekonomii, ale jeśli każdą rzecz Grecy są w stanie spierdolić i jeszcze mają czelność uważać się za lepszych to niech sobie bankrutują.

Wracając do tematu głównego. Drugiego dnia wybraliśmy się do Meteorów. Znajduje się tam obecnie 6 klasztorów, cztery męskie i dwa żeńskie. To, co jest w nich ciekawe to miejsce, w którym są położone, tzn. na szczycie skał. Dawno temu, mnisi przywędrowali w te rejony by uciec od wszelkich czekających na nich pokus. Widok jest niesamowity. Pytanie jak oni tam weszli nasuwa się samo... Co ja tam będę się rozpisywać. Pooglądajcie zdjęcia:



 




Jeśli miałbym wybrać samochód dnia, bez wątpienia wybrałbym ten (miły akcent wycieczki):


Jeśli jeszcze ktoś was nie przekonał się do tego miejsca, pozostaje mi polecić obejrzeć je osobiście. Na pewno wtedy zrobi na was piorunujące wrażenie. A może ktoś z was oglądał film 'Tylko dla Twoich oczów' z James'em Bond'em? Meteory posłużyły swoim malowniczym krajobrazem przy robieniu zdjęć do tej produkcji.

Później pojechaliśmy do miejsca, w którym pisze się ikony (nie, tu nie ma błędu). Okazało się, że Polacy bardzo polubili Grecję i niemalże wszędzie można znaleźć kogoś, kto posługuje się naszym pięknym językiem. Tak było między innymi tutaj. Otrzymaliśmy cały wykład na temat powstawania ikon oraz 'rabat dla wszystkich Polaków'. Bez względu na wszystko, ceny były w miarę rozsądne nawet i bez tej przeceny. Fakt, że to było kupowanie w ciemno bez rozeznania jak kształtują się ceny w innych miejscach, ale teraz wiem, że zakup właśnie tutaj był bardzo dobrym pomysłem. Ma się tę psychiczną świadomość, że skoro kupiłem ikonę w miejscu, gdzie się je wyrabia, to istnieje większe prawdopodobieństwo, że nie jest z Chin, chociaż nigdy nie można mieć pewności, że tak jest. I jeszcze jedno, jak ktoś chciał, była możliwość spróbowania jednego z greckich alkoholi - Ouzo. Osobiście nie polecam, choć warto spróbować tylko po to, by wyrobić sobie swoje zdanie na ten temat.


 

Pod koniec dnia zameldowaliśmy się w hotelu w Delfach. Klimatyzacja dodatkowo płatna. Nie ma to jak skurwysyństwo biura podróży. Płacisz ogromne pieniądze za wycieczkę i jeszcze dorzucają ci dodatkowe koszty. Pomijam 100 euro od osoby dorosłej na bilety wstępu. Ale skoro już przy tym jesteśmy, warto wspomnieć o jednej rzeczy, która mnie pozytywnie zaskoczyła w Grecji. Ludzie do 18. roku życia + studenci za wejście na jakikolwiek obiekt nic nie płacą. 


Trzeciego dnia zwiedzaliśmy starożytne Delfy. W starożytności to miejsce cieszyło się ogromnym poważaniem ze względu na wyrocznię, która zamieszkiwała to miejsce. Fajna ściema, co? Prawda była taka, że wyrocznia to duże słowo. Nikt nie miał do niej dostępu poza kapłanami. Jeśli chciałeś znać swoją przyszłość, przychodziłeś do jednego z nich, mówiłeś o co chciałeś zapytać wyrocznię, on odstawiał magiczną szopkę po czym odpowiadał na zadane pytanie. W starożytnym greckim nie było znaków interpunkcyjnych, zatem odpowiedzi były dwuznaczne, czyli tak na dobrą sprawę nic nie warte. Na przykład, zadajesz pytanie jaką płeć będzie miało Twoje dziecko. Pada odpowiedź 'córka nie syn'. Zatem często słyszano to, co chciało się usłyszeć.






Bez wątpienia jest to jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie można zobaczyć w Grecji, bez względu na to, czy zna się historię tego miejsca czy nie. Według mnie dostaliśmy za mało wolnego czasu by na spokojnie obejrzeć wszystko, co się tutaj znajduje. Ze świątyni Apollina zostało raptem kilka kolumn, ale sam stadion, który znajduje się na górze robi ogromne wrażenie. Warto też zaznaczyć, że przyjście tam od samego rana pozwala uniknąć dużej ilości osób zwiedzających.


 

A ten duży kamień na zdjęciu poniżej to omfalos. Według legendy, Zeus postanowił wypuścić dwa orły z dwóch końców świata, by ustalić gdzie jest jego środek. Dziwnym trafem, środek świata znajduje się w Grecji, dokładnie w tym miejscu, gdzie stoi ten kamień. Sama nazwa z greckiego oznacza 'pępek świata'. Podobno, dotknięcie omfalosa przynosi szczęście, lecz generalnie dotykanie czegokolwiek jest surowo zabronione.


Ale nikomu to nie przeszkodziło. Ludzie nawet robili sobie zdjęcia trzymając ręce na tym kamieniu. Nie tylko Polacy, wszyscy jak leciało. Co z tego, że większość grup pochodziła z Polski...

W miejscu, którym była zaplanowana zbiórka czekała na nas niespodzianka. Bardzo przyjaźnie nastawione do ludzi koty. Co więcej, bardzo chętnie pozowały do zdjęć.



Następnie udaliśmy się do muzeum w Delfach. Część z wykopanych znalezisk zamiast na świeże powietrze, trafiło właśnie w to miejsce.

 



Po lekcji historii udaliśmy się w kierunku Gimnazjonu na lekcję wychowania fizycznego. Był to zespół budowli przeznaczonych do ćwiczeń fizycznych. W ramach rozgrzewki biegano od gimnazjonu aż do stadionu w Delfach, chyba najwyższego zabudowanego miejsca w mieście.



Każdy, kto miał ochotę, mógł odbyć bieg po terenie Gimnazjonu, by choć przez chwilę poczuć się jak starożytny sportowiec przygotowujący się do Igrzysk Olimpijskich. Ja wraz z kolega z gimnazjum, którego przypadkiem spotkałem na miejscu (okazało się, że również uczestniczy w wycieczce objazdowej po Grecji) postanowiliśmy zrobić sobie wyścig. Do czasu szliśmy równo, dopóki nie odezwało się zmęczenie, spowodowane brakiem regularnych ćwiczeń od dawna. Kondycja nie ta sama, co kiedyś. Niestety.

Po obiedzie pojechaliśmy w kierunku Aten. A pod sam wieczór postanowiłem wybrać się na wycieczkę po Pireusie i Atenach nocą. W tym właśnie celu zabrałem ze sobą statyw. Szybko przekonałem się, że był to genialny pomysł. Z resztą, oceńcie sami:
 
 
 


Zachód słońca w Pireusie i nocne zdjęcia w okolicach portu sprawiły, że czułem się jakbym trafił do nieba. Miałem idealne warunki do zdjęć, lecz... stosunkowo mało czasu... Zaliczyliśmy 3 porty, z czego w okolicy ostatniego zrobiliśmy sobie dłuższy przystanek. Potem wróciliśmy do Aten na drugą część naszej wycieczki.
 
 


Gdy weszliśmy już na sam szczyt, z którego widać było piękną panoramę miasta, mój aparat postanowił mi podziękować za 2,5-letnią współpracę. Męczyłem się i walczyłem z nim, by zrobić jakiekolwiek zdjęcia i coś tam mi wyszło. Trudno znaleźć gorszy moment na awarię sprzętu... Z początku byłem wściekły, ale potem przypomniałem sobie ile razem przeszliśmy. Może i mam coś nie tak z głową, ale mimo wszystko mam sentyment do tego aparatu. W każdym razie... Trzeci dzień skończył się nie za ciekawie...

Czwarty dzień upłynął dość szybko przy męczącym, całodziennym zwiedzaniu Aten i powolnym upustowi wkurzenia. Trzeba przyznać, że Ateny za dnia nie robią już tak wielkiego wrażenia jak nocą. Może coś ze mną jest nie tak, ale jestem wielkim fanem nocnego charakteru i klimatu miast. Wyglądają inaczej, dla mnie zdecydowanie bardziej korzystnie. Po powrocie do hotelu nie miałem ochoty na nic poza długą kąpielą i położeniem się do łóżka. Wracając do hoteli, ten w Atenach był świetny.

Dla kontrastu, następne dwa dni spędziliśmy w Loutraki. Bardzo ładne, malowniczo położone miasteczko. Niestety niczego dobrego nie można było powiedzieć o hotelu, w którym byliśmy. Żeby było śmieszniej, gdy usłyszałem, że będziemy mieszkać w hotelu 'Grand', stwierdziłem, że szczęście nas kopnęło w tyłek i będzie super. Bardzo zabawne... Gdy mój aparat został sam w hotelowym pokoju, postanowił się ze mną przeprosić i zaczął nawet działać. Postanowiłem zabrać go ze sobą dnia następnego. Zwiedzaliśmy sanktuarium Asklepiosa w Epidauros. Mieliśmy okazję sprawdzić jakimi specami od dźwięku byli starożytni Grecy. Nawet na samej górze, w ostatnich rzędach było doskonale słychać osobę, która mówi (nie krzyczy, mówi) z przeznaczonego do tego miejsca. Zająłem dogodne miejsce, wyjąłem aparat i czekałem, aż ludzie powoli będą opuszczać to miejsce, by zrobić dobre zdjęcie. Coś mnie jednak zaniepokoiło, więc stwierdziłem, że najpierw sprawdzę, czy aparat w ogóle zechce współpracować. Oczywiście... Po długiej i męczącej walce udało mi się zrobić jedno zdjęcie...


Później pojechaliśmy do Nafplio, pierwszej stolicy niepodległej Grecji. Tam udało mi się zrobić całą serię (!) zdjęć. Gdy tylko zmieniłem cel, aparat podziękował mi po raz kolejny. Miałem tego dość...


Od tamtej pory D80 tylko było przewożone z jednego miasta do drugiego, aż w końcu trafiło z powrotem do Polski. Do dzisiaj leży i czeka, aż zabiorę go do serwisu... I tym optymistycznym akcentem, kończę tego posta! Dziękuję za uwagę i chciałbym powiedzieć, że nie jestem specem od historii Grecji, więc nie będę się na te tematy rozpisywał, gdyż nie chcę się skompromitować. Braki w ilości (i jakości) tekstu próbuję wynagrodzić ilością i jakością zdjęć.

1 komentarz:

  1. Ja nie wiem co Ty chcesz od tego greckiego wpisu...(syndrom "unfullfilment" widzę:D) moim skromnym zdaniem tekst jak zwykle ciekawy, spełnia bardzo zachęcającą rolę i pewnie niejednego skusiłby do przekonania się o tym co napisałeś na własne oczy ; ) no chyba, że ktoś woli siedzenie na tyłku i popijanie drinków z palemką...:P

    Naprawdę piękna ta Grecja, szczególnie nocą:)
    I dokumentacja większa niż się spodziewałam po tym co mówiłeś...:P Szkoda aparatu, ale mam nadzieje, że niedługo powróci do żywych i dalej będziesz nim robił zdjęcia (ewentualnie trafi Ci się jakiś lepszy sprzęt)

    + za tytuł:D obstawiałam tekst jakiejś piosenki a tu niespodzianka :D

    N.

    OdpowiedzUsuń