sobota, 20 lipca 2013

Get Lucky

Obstawiam, że większość z was (jeśli nie wszyscy) wzięła kiedyś udział w jakimś konkursie. Jak powszechnie wiadomo wygranie czegokolwiek jest dość trudne, ale czasem jest inaczej. Jedno jest pewne: żeby wygrać, trzeba spróbować swoich sił. Z tego właśnie założenia wyszedłem na początku maja tego roku. Wtedy właśnie na facebookowej stronie Urzędu Miasta Łodzi znalazłem konkurs, w którym do wygrania była wycieczka do Stuttgartu razem ze zwiedzaniem Muzeum Mercedesa. Przejrzałem regulamin i doszedłem do wniosku, że wygranie tego może nie być wcale takie trudne. Dlaczego? Konkurs składał się z czterech pytań dotyczących wiedzy o stosunkach między Łodzią a Stuttgartem, przy czym do każdego z nich był link do strony, gdzie należało szukać odpowiedzi. Najlepsze w tym było to, że wygrywały trzy pierwsze osoby, które wysłały odpowiedzi na wszystkie cztery pytania bezpośrednio po pojawieniu się ostatniego na stronie. A jak ktoś czytał regulamin, to wiedział, że pojawi się ono w piątek między 19 a 20. Cała filozofia polegała na przygotowaniu maila z trzema pozostałymi pytaniami, swoim imieniem i nazwiskiem oraz w miarę sprawne znalezienie odpowiedzi na czwarte pytanie. Jeśli ktoś ogarniał trochę obsługę komputera i znał kombinację klawiszy Ctrl + F to w zasadzie miał wygraną w kieszeni. Brzmi banalnie, nie? W ten oto sposób zostałem jednym z trzech zwycięzców. Oficjalne odebranie nagrody odbyło się następnego dnia w ogródku Klub Piotrkowska Zieliński i Syn S.J przy ul. Piotrkowskiej 97. Spodziewałem się małej, kameralnej imprezy, a tymczasem pojawili się przedstawiciele ogólnopolskiego klubu zabytkowych Mercedesów, lokalna telewizja i sama Pani Prezydent Miasta Łodzi. 













Sama ceremonia przebiegła sprawnie i chwilę później kolumna zabytkowych Mercedesów zniknęła z Piotrkowskiej. Pogoda robiła się coraz gorsza, ale panująca atmosfera zrekompensowała wszystko.





Skoro już mowa o Mercedesach, postanowiłem odwiedzić starego znajomego - W126 SEC 560. Kiedy ostatni raz go widziałem, to wyglądał doskonale i zdawało się, że ten samochód jest traktowany jak jajko. Sprawy od tego czasu trochę się zmieniły, teraz Merc stoi zakurzony i w zasadzie wygląda na to, jakby nikt się nim nie interesował... Szkoda, bo to wspaniały wóz.


Ledwo dotarłem do swojego przystanku tramwajowego i zdążyłem schować się pod daszkiem, gdy rozpadało się na dobre. Z minuty na minutę było coraz gorzej. W pewnym momencie na przystanku pojawia się starszy facet napruty jak Messerschmitt i za wszelką cenę nie chce się puścić kosza. We dwójkę próbujemy go przetransportować na przystanek, gdzie nie będzie na niego padać, ale ten nadal się opiera. Po usłyszeniu, że jak nie da sobie pomóc to zabiorą go na izbę, zmienił zdanie. Teraz siedział na ławce z zakrwawioną głową i cały się trząsł. Na szczęście dość intensywny odór alkoholu zniknął wraz z chwilą, gdy wsiadłem do tramwaju.

Kilka dni później dostałem garść informacji dotyczących swojego wyjazdu. Okazało się, że nie mogłem lepiej trafić, gdyż cały wyjazd mieliśmy zorganizować sobie sami. Dostaliśmy 375 pln na przejazd, voucher na hotel razem z Stuttcard - kartą, która zapewniała nam darmowy przejazd po całym mieście plus zniżki, na różne atrakcje w samym mieście (np. jakby ktoś chciał wejść do Muzeum Porsche, to zamiast 8 Euro, zapłaciłby 4). Fakt, trochę mi zeszło, nim udało mi się zebrać wszystkie potrzebne mi informacje, ale potem zgranie wszystkiego w czasie poszło bardzo sprawnie.

Przechodząc do konkretów: czternastego lipca ok. 10:20 byłem na miejscu. Pierwszy punkt programu: Muzeum Mercedesa. Idę zadowolony na stację S-Bahna i widzę pociąg. Czy to ten w dobrą stronę? Nie wiem, a to nic. Sprawdzę na rozkładzie. Pociąg odjeżdża, znajduję rozpiskę. Tak, to ten. Dobra, nic się nie stało, poczekam na następny. Patrzę na elektroniczną tablicę i dociera do mnie, jak duży błąd właśnie popełniłem. Następne S1 w tym kierunku jest za 30 minut... No cóż, w końcu dzisiaj niedziela. Po odbyciu trzydziestominutowej kary i ośmiu minutach podróży pociągiem dotarłem na miejsce. Biorąc pod uwagę ilość znaków pokazujących kierunek w stronę muzeum, nie da się tam nie trafić. Podobnie jak w zeszłym roku, na miejscu trwał jakiś zlot. Tym razem były to jednak Mercedesy.




















Po zaliczeniu wszystkich atrakcji na zewnątrz, nadeszła pora, by zajrzeć do środka. Pierwsza rzecz, która rzuciła mi się w oczy to spora kolejka. No tak, po raz kolejny powtórzyłem sobie, że przecież jest niedziela. Na szczęście szybko dotarłem do kasy i powiedziałem panu, że ja tutaj mam maila z potwierdzeniem rezerwacji. Gość spojrzał, no tak zgadza się. Proszę, tutaj jest bilet. A tak na przyszłość, to jak się ma rezerwację to nie trzeba stać w kolejce.

Po minięciu bramki wchodzi się do windy i wjeżdża na samą górę, gdzie są najstarsze modele Mercedesa. Pierwszym eksponatem jest... koń. Stopniowo schodzi się w dół i dociera do nowszych modeli. Chciałbym przy tym zaznaczyć, że jeśli ktoś jest zwolennikiem najnowszych dokonań Mercedesa to może się zawieść. Jednak jest na to rada, obok jest salon. Tam też polecam się wybrać.






















Docieram do wyjścia i coś mi się nie zgadza. W zeszłym roku widziałem jeszcze takie przeszklone pomieszczenia. Wracam do windy, wjeżdżam na górę i bingo. Zguba się znalazła. Na szczęście tę część muzeum można oglądać osobno, więc jeśli ktoś podobnie jak ja nie zrobił sobie wycieczki połączonej, to nie straci czasu na ponowne dreptanie przez te same stanowiska. Warto zwrócić uwagę na ostatnie pomieszczenie, w zeszłym roku były tam same Mercedesy SL, zaś w tym roku wystawiono tam Mercedesy klasy S razem z najnowszą W222.

















Koniec wycieczki po muzeum. Teraz czas na wycieczkę po salonowym parkingu Mercedes-Benz Niederlassung Stuttgart. Tutaj pierwsze rozczarowanie, ciekawych samochodów jest zdecydowanie mniej niż rok temu...






Wchodzę do salonu i powtórka z tego, co zastałem na zewnątrz. Czyżby nastały złe czasy dla sekcji AMG, że jest ich tak mało, czy po prostu nie trzeba ich w ogóle pokazywać, bo tak dobrze się sprzedają? Nie wiem tego, ale miło było popatrzeć na nowego SL63 AMG.







Wychodząc z salonu z daleka dojrzałem jakiś niski, żółty samochód o zgrabnej sylwetce. Zdawało mi się, że to jakiś Datsun i nie myliłem się. Piekny okaz 280Z. Podczas robienia zdjęć jeden z uczestników zlotu zatrzymał się obok japońskiego auta i postanowił zrobić im wspólne zdjęcie. Zanim odjechał, spytał mnie czy może odjechać. Miło z jego strony, podziękowałem mu i każdy z nas wyruszył w swoją stronę.




Miałem całkiem dobry czas, więc bez większego pośpiechu udałem się w kierunku hotelu. Z mapą w ręku zatrzymałem się przy skrzyżowaniu, gdy nagle minęło mnie piękne, czarne BMW Z8. Właściciel zdawał się być zachwycony pogodą i miał ogromnego banana na twarzy. Ja na jego miejscu też pewnie uśmiechałbym się jak idiota, jadąc takim fantastycznym pojazdem. Nie mniej jednak byłem wkurzony, że nie miałem aparatu na wierzchu i nie mogłem w żaden sposób udokumentować tego wydarzenia. Trudno...

Gdy odebrałem klucz od swojego pokoju i poszedłem go obejrzeć, zamurowało mnie. Piękna łazienka, przestronny pokój z tapczanem, łóżkiem, sporym stolikiem i rzecz jasna telewizorem LCD oraz lodówką. Na moje oko zmieściłyby się tu nawet trzy osoby. Nie tego spodziewałem się po czymś, co dostaję za darmo. Bardzo miłe zaskoczenie!

Na dalsze zachwycanie nie było czasu, trzeba było się odświeżyć, przepakować i dalej realizować założony plan. Kebab plus piwo przywrócił nieco sił witalnych do dalszych wojaży. Następny przystanek: Meilenwerk Region Stuttgart. Pewnie część z was pamięta, jak w zeszłym roku narzekałem na to, że jest on w koszmarnym miejscu i nie da się tam w żaden sposób dojechać. Przed wyjazdem sprawdziłem to jeszcze raz, bo coś mi się kojarzyło, że zaraz obok są tory kolejowe. Nie myliłem się, co więcej mogłem tam dojechać bezpośrednio z Stuttgart Stadtmitte (gdzie znajdował się mój hotel) linią S1 (tą samą, którą dojechałem z dworca do Muzeum Mercedesa i z muzeum do hotelu). Wnioski nasuwają się same: człowiek uczy się całe życie i jeśli zdaje nam się, że coś jest niewykonalne to trzeba to sprawdzać tyle razy, aż okaże się, że jednak to jest możliwe i osiągalne w niemal banalny sposób.

Pierwsza rzecz, która rzuciła mi się w oczy to remont od strony stacji S-Bahn. Następna to przeniesienie serwisu Ferrari/Maserati i Autohaus A. Gohm do osobnego budynku, a w samym Meilenwerku planowane jest otwarcie salonu McLarena.








To w końcu ile kotów ma właściciel tego Jaga? :)




Pamiętacie wpis z Gran Turismo Polonia 2013? Tam była Scuderia 430 w podobnym kolorze, ale stała w tak koszmarnym miejscu, że nie dało się jej zrobić dobrego zdjęcia. Na torze jeździła jak mnie nie było... a tutaj mamy F430 Spider w równie genialnym kolorze!


Pora przejść pod parking bezpośrednio przy Meilenwerku. Była niedziela, restauracja pełna ludzi, okolica tętni życiem. Ładnie to brzmi, ale oznacza to tyle, że czyste zdjęcia wymagają nie lada cierpliwości...














...ale najgorsze czekało na mnie w środku. Tam dopiero dało się odczuć dość sporą liczbę ludzi. Zwłaszcza tych wybitnych jednostek, które tak jakby za mną chodziły i specjalnie stały za samochodem, który aktualnie próbowałem uchwycić. Tak, wiem. Nie wziąłem ze sobą Nervosolu :) Taki mały spoiler przed tym, co zobaczycie na zdjęciach poniżej: The amount of Lamborghinis in this place was damn too high!
























Na zdjęciach nie ma wszystkich samochodów z kilku powodów: Tamron 17-50 jest za wąski na zdjęcia przez szyby, gdzie samochody stoją za blisko; tam gdzie już dałoby się coś zdziałać to ostre słońce dorzucało dodatkowe milion odbić, przez co w niektórych miejscach robienie zdjęć było w zasadzie niemożliwe. Powiem tylko tyle, że było tam między innymi genialne, niebieskie Lamborghini Diablo, Ferrari Enzo, które widziałem tutaj w zeszłym roku i wiele innych, których teraz nie mogę sobie przypomnieć.

Wyciągając wnioski z wyprawy z poprzedniego roku udałem się w poszukiwaniu zaginionej hali, o której zapomniałem rok temu. Znalezienie jej nie było trudne. W środku ogromna ilość Mercedesów, tak na wypadek jakbym nie widział ich dostatecznie dużo tego dnia.








Nadszedł czas na koniec wycieczki po oddalonym o około 15 km na południowy zachód od Stuttgartu Böblingen. Mimo tego, że była niedziela, postanowiłem poszukać jakiegoś sklepu całodobowego w centrum. Spacer robił się coraz dłuższy, a efektów brak. Aż tu w końcu patrzę na przeciwną stronę ulicy i nie mogę uwierzyć własnym oczom. Byłem przekonany, że drugi raz się nie zobaczymy. A jednak. Co prawda miejsce było koszmarne do robienia zdjęć, ale nie zamierzałem się tak łatwo poddać. Gdy już skończyłem z Z8 to w drodze powrotnej do hotelu spotkałem kilka innych fajnych samochodów. A będąc jakieś 100 metrów od celu i myśląc już o odpoczynku coś białego mignęło mi po lewej stronie na skrzyżowaniu. Patrzę, o SLS.







Misja znajdź otwarty sklep zakończyła się fiaskiem. Myślałem o pójściu do jakiejś knajpy i wypiciu kilku piw, ale stwierdziłem, że jestem zbyt zmęczony i najzwyczajniej mi się nie chce. Na szczęście w lodówce znalazłem regionalne piwo i postanowiłem się nim zadowolić. Cena nie była okazyjna, ale pewnie w knajpie wydałbym więcej, a potem musiałbym jeszcze wracać z powrotem do hotelu.

Przed 22 położyłem się spać, a jako że ostatnio dość intensywnie znęcałem się nad moim organizmem, to ten o godzinie 1:45 oznajmij mi, że jest gotowy do dalszej katorżniczej pracy. Do trzeciej próbowałem mu wytłumaczyć, że chcę spać dalej, aż w końcu się udało. Efekt tego był taki, że rano czułem się jak zombie, a po usłyszeniu przy śniadaniu słowa Kaffee? uśmiechnąłem się jak debil i odpowiedziałem z wielkim entuzjazmem Ja, bitte! Po śniadaniu udałem się do sklepu by zgromadzić jakieś zapasy na drogę powrotną. Wycieczka ze Stuttgartu do Łodzi nie należy do najprzyjemniejszych i swoje trwa. Jakieś 17 godzin, także tak jak stałem bez żadnych zapasów nie dało by się tego przeżyć. Wychodząc z hotelu znów skręciłem w uliczkę, gdzie wczoraj zastałem SLSa. Tym razem stał tam piękny Fiat 124 Spider. Rzecz jasna idąc do sklepu nie brałem ze sobą aparatu, ale stwierdziłem, że zrobię mu jakieś zdjęcia jak będę wychodził po oddaniu klucza do pokoju, o ile nadal będzie tam stał.


Ostatnim przystankiem było Muzeum Porsche. Pewnie zadajecie sobie pytanie, po co w ogóle tam jechałem, skoro był poniedziałek, a jak już mówiłem, w poniedziałki oba muzea są zamknięte. Pozwólcie, że odpowiem wam na to pytanie w formie zdjęć:











Mam nadzieję, że teraz moja decyzja jest dla was w jakiś sposób zrozumiała. Chciałbym jednak powiedzieć, że to nie koniec. Po przeciwnej stronie ulicy jest salon i serwis. Tam też było na co popatrzeć.














Zadowolony z zestawu, jaki przywitał mnie przed salonem i w serwisie, postanowiłem zajrzeć do środka. W zeszłym roku stały tam 2 Carrery GT, przy czym spodziewałem się na miejscu chociaż jednej. Niestety, nie tym razem. W owym miejscu nie stało nic ciekawego, co bardzo mnie zasmuciło. Na pocieszenie zostało mi to GT2.


Później dojrzałem też i czarną Carrerę GT. Stała w miejscu wydzielonym dla klientów Porsche. Z jednej strony źle, bo nie każdy może tam wejść, a z drugiej strony mając Porsche możesz sobie obejrzeć z bliska jeden z najfajniejszych samochodów, jaki powstał w całej historii firmy. Obstawiam, że stał otwarty, także sami rozumiecie. Chwilę później wychodzę z salonu i zaczynam się kręcić. Nagle patrzę, a tu dwa GT3 RS 4.0 stojące przed salonem stoją przy szlabanie i czekają na wyjazd. Zatrzymują się przy muzeum, by chwilę później odjechać.





Gdy już naprawdę nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, postanowiłem zobaczyć gdzie jeżdżą te wszystkie Porsche. Zacząłem kręcić się w okolicach fabryki i... bingo. Najpierw brązowe 991 Turbo S, a kawałek dalej żółte, stojące na ogrodzonym parkingu. Tak swoją drogą, to intryguje mnie ten spoiler na tym czerwonym 991. Czyżby jakieś GT2?



Zadowolony opuściłem Zuffenhausen. Miałem jeszcze dużo czasu, więc postanowiłem zajrzeć do Muzeum Mercedesa i sprawdzić, czy tam coś się dzieje. Na miejscu zastałem kompletną pustkę, ale na parkingu naprzeciwko rzuciło mi się w oczy coś dziwnego. Ach, Fisker Karma. Zapewne własność jednego z piłkarzy VfB Stuttgart. Swoją drogą to mieli oni właśnie trenning, a jakby ktoś chciał go obejrzeć, to mimo dość skutecznego zasłonięcia krat są miejsca, gdzie spokojnie można popatrzeć. Zmierzając w kierunku stacji S-Bahn przemknęła mi zakamuflowana klasa A.



W tym momencie moja przygoda ze stolicą Badenii-Wirtembergii powoli dobiegała końca. To było dość intensywne 28 godzin, przy czym podróż do/z zajęła więcej, ale cóż. Nie uważam, żeby to był czas stracony, wręcz przeciwnie. Miło było po nieco ponad roku tu wrócić i jeszcze raz poczuć klimat tego miejsca. Mój niemiecki po raz kolejny został sprawdzony, gdyż tutaj po angielsku mówi niewiele osób, a w S-Bahnie usłyszysz niekoniecznie niemiecki.

W tekście wielokrotnie wspominałem o mojej zeszłorocznej wizycie w Stuttgarcie. Dla zainteresowanych, oto relacja, podzielona na 5 części:
1. Muzeum Mercedesa
2. Koncert Petera Gabriela
3. Meilenwerk Region Stuttgart
4. Muzeum Porsche
5. Koncert Scorpionsów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz