Odkąd zapoznałem się z Mustangiem i Camaro zacząłem się zastanawiać jak na ich tle wypada ostatni z amerykańskiej trójki - Dodge Challenger. Dziś na blogu przedstawię wam zdjęcia oraz odczucia z pierwszego kontaktu z tym samochodem. Żeby było ciekawiej, będzie to jedna z bardziej pożądanych ostatnimi czasy wersji - SRT Hellcat.
O ile o Camaro i Mustangu można powiedzieć, że są do siebie zbliżone gabarytowo, tak Challenger wydaje się być większy. Zarówno z zewnątrz, jak i w środku. Dodge wygląda jak czołg i z daleka sugeruje, skąd pochodzi. Nie ma tutaj mowy o pomyłce, to Amerykanin z krwi i kości. Jazda Hellcatem dostarcza niezapomnianych wrażeń, głównie dzięki imponującym osiągom oraz wspaniałemu połączeniu bulgotu V8 z dźwiękiem kompresora.
Pod maską znajduje się 6.2 litrowe V8 z kompresorem generujące 707 KM oraz 881 Nm momentu obrotowego. Na papierze brzmi kosmicznie, w rzeczywistości trzeba zakładać brązowe gacie jeśli nie ma się doświadczenia z tego typu samochodami. Jeśli słabo ogarniacie podstawowe prawa fizyki, to lepiej żeby Hellcat nie był waszym korepetytorem. Nawet na suchym z włączonym ESP może być ciekawie. A jeśli jesteście w stanie okiełznać bestię to pozostaje cieszyć się jazdą. Osiągi urywają głowę, 0-100 poniżej 4 s, nim się obejrzycie to już może być 150 i więcej, także w mieście trzeba być dosyć delikatnym. Challengerem w tej wersji pojedziecie 199 mph (320 km/h). Dla miłośników manualnych skrzyni w ofercie jest 6-biegowa przekładnia, dla bardziej leniwych 8-biegowy automat (mój faworyt). Co jest w tym wszystkim najzabawniejsze? Tryb ECO, który ogranicza moc do 500 KM. A gdyby komuś jednak było mało, to w ofercie Dodge znajdziecie też Hellcata Redeye (797 KM) oraz Demona (840 KM).
Podziękowania wędrują do Route 666 za udostępnienie samochodu do zdjęć.