środa, 31 lipca 2013

In the middle of the night

Nie zdążyłem dobrze wypocząć po wycieczce do Stuttgartu, a tu przyszedł czas na kolejną. Głównym celem wyprawy do Wiednia było zobaczenie z bliska Pandy Wielkiej. Obecnie można je zobaczyć tylko w 4 miejscach w Europie (Wiedeń, Madryt, Edynburg oraz ZooParc de Beauval niedaleko Tours), także podróż 900 km w jedną stronę nie wydaje się tak głupia jak z początku przypuszczałem. Zresztą miałem dobry powód by jechać: kupiłem bilety Warszawa-Wiedeń i z powrotem na polskibus.com za 52 zł. Wiem, że dałoby się taniej, ale nie przesadzajmy...

Przejazd Łódź-Warszawa okazał się być podejrzanie bezbolesny. Zawsze miałem wrażenie, ze ten pociąg jedzie 12 godzin, a nie dwie z hakiem, a tutaj miła niespodzianka. Najwidoczniej oswoiłem się z długimi trasami na tyle, że tak krótka podróż nie zrobiła na mnie wrażenia. Potem było już tylko gorzej. Postanowiłem dojechać z centrum na dworzec autobusowy taksówką. Przecież to tylko kilka kilometrów... Zapomniałem tylko o jednym małym szczególe: był środek tygodnia, jakoś po siedemnastej. Wszyscy wracają do domu. Na szczęście kierowca był jednym z najfajniejszych ludzi z jakimi kiedykolwiek mogłem rozmawiać, więc udało nam się wspólnie dotrzeć do celu. A raczej w jego okolice, co by było szybciej. Wpadam zdyszany 15 minut przed planowym odjazdem na dworzec, a tu nie dzieje się absolutnie nic. Stoi kilka autobusów, ludzie też stoją i czekają nie wiadomo na co. Jak się później okazało, mój autobus był w tej kolejce na samym końcu, ale tylko duchem, bo fizycznie go jeszcze nie było.

Gdy już udało mi się zapakować do środka, przypuszczałem, że podróż przebiegnie sprawnie, tak jak to miało miejsce w tej firmie do tej pory. Szybko odkryłem, że jest inaczej. Przed przystankiem w Częstochowie przerwa, przed przystankiem w Katowicach przerwa, przy granicy przerwa, itd. Noż ku#@^, ile można?! Jakbym tak policzył te wszystkie przerwy to wyszłaby z tego dobra godzina, albo lepiej. A najlepsze jest to, że na miejscu i tak byliśmy dobre 40 minut przed czasem. Po co jest to tak idiotycznie zrobione? Na innych liniach (a trochę się już polskimbusem najeździłem) takich szopek nie ma.

Pierwszy przystanek: Belweder. Przechodziłem akurat obok i stwierdziłem, że zajrzę do środka. Muszę powiedzieć wprost, że nigdy bym nie powiedział, że zaczęcie dnia przed szóstą rano uznam za dobry pomysł. W tym wypadku to działało, gdyż liczba ludzi była bliska zeru. Można było w spokoju przejść się po okolicy i oglądać. 





Po dotarciu do hotelu i zostawieniu zbędnego balastu, udałem się w kierunku stacji U-Bahn, która miała mnie dowieźć na Schönbrunn. Ledwo wyszedłem za róg, a tu znajoma ulica. Wiedziałem, ze dobrze wybrałem okolicę! 









Mogę śmiało polecić siedzenie na ławce z widokiem na pałac z panoramą Wiednia w tle. Zwłaszcza o ósmej rano. Tu i ówdzie kręciło się kilka osób, ale nadal panowała absolutna cisza. Zoo otwierają o dziewiątej, więc po dłuższej kontemplacji stoczyłem się na dół i zająłem miejsce w kolejce. Ach, moment. Przecież nikogo przede mną nie było. Kolejny plus porannego zwiedzania.




Człowiek, robisz zdjęcia? To złap to!



















Jeśli dokładnie się przyjrzycie, to znajdziecie mamę








Powoli zbliżamy się do głównego celu wycieczki. Na dobry początek: panda czerwona. Śmieszny zwierzak. Warto mu poświęcić więcej czasu, bo uwielbia się kryć gdzieś w drzewach.




Tuż za rogiem widnieje milion tabliczek z napisem Großer Panda. Głównego bohatera jednak nie widać. Jeśli nie wiadomo gdzie szukać, to trzeba patrzeć po ilości ludzi. Najwyższe ich stężenie na metr kwadratowy da nam właściwą lokalizację. W tym wypadku nie było inaczej. Panda owszem była i zachowywała się w typowy dla siebie sposób: siedziała odwrócona plecami do wszystkich i pogryzała bambusa.





Gdy już jej się znudziło, to miałem okazję zobaczyć jak się przemieszcza w poszukiwaniu kolejnych porcji jedzenia. Bardzo często stawała przy jakiejś szklanej szybie. W pewnym momencie jeden z pracowników zoo otworzył wrota i okazało się, że to wejście do jakiegoś pomieszczenia dla tych zwierzaków. Rozejrzałem się za wejściem, znalazłem i wszedłem. A tam zastał mnie bardzo podobny widok... Różnica polegała na tym, że znalazłem druga pandę. Ta leżała bez ruchu i miała wszystko gdzieś. Dla zainteresowanych: pandy nazywają się Long Hui i Yang Yang. Podobno można je rozróżnić po wielkości głowy, szerokości pyska, kształcie uszu i tym czarnym pasku przebiegającym przez plecy. Mnie się ta sztuka nie udała. Mimo dokładnej analizy nadal nie jestem pewny, która panda jest która...

 






Obok pomieszczenia dla pand znajduje się pomieszczenie z koalami. Bardzo urocze zwierzęta, odwiedzałem je regularnie przez kilka godzin i w zasadzie nie zmieniło się zupełnie nic. Myślałem, że pandy są leniwe, jednak byłem w błędzie. Koala schodzi na ziemię tylko po to, by przejść na kolejne drzewo.






W końcu przyszła pora karmienia czarno białych niedźwiedzi. Sprowadziło się to do tego, że jeden ze zwierzaków pojawił się na zewnątrz i dość starannie ukrywał się przed dzikim tłumem. Na zdjęciach może i wygląda to, jakby panda bez oporów pozowała do zdjęć, lecz w praktyce zrobienie jej dobrego zdjęcia wcale nie jest takie łatwe. Co więcej, bez obiektywu 70-200 nie podchodź.





Po powrocie do hotelu czułem się na tyle zmęczony, że musiałem się zdrzemnąć. Wieczorem poszedłem pokręcić się po okolicy i trafiłem na Stephansplatz. Przez dość sporą liczbę turystów w okolicy nie miałem zbytnio ochoty i siły iść dalej, więc wróciłem do hotelu. Miałem jeszcze cały następny dzień na spacer po stolicy Austrii. 

Widok z okna w moim pokoju hotelowym

Plan na dzień drugi był następujący: zajrzeć do Lamborghini/Bentley Wien, a potem robić to, co przyjdzie mi do głowy. W tym miejscu chciałem wspomnieć o komunikacji miejskiej w Wiedniu. Otóż jest ona najlepszą jaką kiedykolwiek miałem jeździć. Pociągi się nie spóźniają, stacje są tak zaprojektowane, by przesiadanie się było jak najefektywniejsze, a oznaczenia są bardzo czytelne. Co więcej, jeśli już uda Ci się nie zdążyć na przesiadkę to jakoś przeżyjesz te pięć minut do następnego... Nie, nie pomyliłem się. W ten oto sposób podroż z centrum do dzielnicy Siebenhirten była przyjemnością. Tam właśnie znajduje się wyżej wymieniony salon. W ścisłej okolicy znajduje się też salon z ogromnym placem Audi, Porsche i Volkswagena, jednak tam niczego ciekawego nie znalazłem.

























Wychodząc, zostałem pożegnany przez to białe Lamborghini LP570-4 Superleggera. Piękny wóz, jednak nadal jestem zdania, że kolor biały najlepiej pasuje do... pralek.


Nie mając za bardzo pomysłu, gdzie teraz pojechać, trafiłem na Karlsplatz. Okolica była całkiem ładna, a na samym placu trwały przygotowania do festiwalu Popfest Wien 2013. Stwierdziłem, że jak będę się bardzo nudził, to zajrzę tu później i zobaczę co ciekawego tu grają. Rzecz jasna żadnego z wypisanych zespołów nie znałem. Tymczasem postanowiłem dalej szukać ciekawych miejsc w pobliżu.







Pobliże to bardzo luźne określenie, nim się obejrzałem trafiłem do wojskowego kompleksu budynków zwanego Arsenałem. Mniej więcej w połowie wycieczki pomiędzy budynkami moje mięśnie łydek zaczęły się buntować. Skończyło się na długiej regeneracyjnej przerwie, a gdy już udało mi się opuścić Arsenał to udałem się w kierunku parku, by tam dalej dać sobie odpocząć.








Robiło się coraz później, już coraz mniej chciało mi się gdziekolwiek chodzić. Wróciłem na Karlsplatz gdzie zaczęły się już koncerty. Pełno ludzi wokół, w tym Cyganów próbujących wcisnąć ci jakieś gazetki za 2,5 Euro. Nawet tu ich przywiało... Wieczór zleciał całkiem przyjemnie i nim się obejrzałem dochodziła dwudziesta. Zanim zakończę, mam dla was dwa małe wiedeńskie akcenty: pierwszy, muzyczny:




oraz drugi, rumuńsko-francuski:



Gdzie jest Dacia?

Ostatnie chwile w Wiedniu spędziłem w Schnitzelhaus nad wiedeńskim sznyclem i tamtejszym piwem. Później już tylko czekała mnie przeprawa do domu. Miałem nadzieję, że może tym razem dadzą nam spokój z tymi niepotrzebnymi postojami, ale przeliczyłem się. Musicie przyznać, że po całym dniu na nogach, ostatnią rzeczą, jaką chcecie usłyszeć o pierwszej w nocy jest: dwadzieścia minut przerwy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz