Są takie dni, gdy nie wiesz co ze sobą zrobić. Aparat bezużytecznie leży w futerale i aż prosi się o zabranie go na spacer. Wybierasz się więc do centrum by rzucić okiem, czy coś ciekawego nie stoi na parkingu - zajęcie, które dawno temu było moim naczelnym wypełniaczem wolnego czasu. Oczywiście... jak zwykle na miejscu stwierdzasz, że cała ta wyprawa jest ch... warta, bo nic nie ma. Tak jest niemalże zawsze w naszym pięknym mieście. Czasem coś przypadkiem stanie i znajdziesz się we właściwym miejscu i czasie. Zdarza się też, że inni staną w pewnym miejscu i jakby przypadkiem będą czekać by znaleźć się gdzieś w kadrze. Stoją, stoją jakby umarli. Albo udają, że się przemieszają, a de facto kręcą się, wkurzając osobę, która chce uchwycić ten właśnie moment, gdy tło jest czyste. Co poniektórym puszczają nerwy i sobie darują. Inni cierpliwie czekają, a jeszcze inni korzystają z okazji i sprawdzają swe umiejętności w tzw. 'candid photo' (przykład poniżej). Z tego wszystkiego okazało się, że to najciekawsze zdjęcie z tej chwili i de facto najmniej zapchane samochodami, ludźmi itp.
Jednak nie za bardzo było nad czym się rozwodzić, czy zatrzymywać na dłużej. W przeciwieństwie do Alfy Romeo Giulietta, która stała wciśnięta pomiędzy dwa inne samochody na górnym parkingu Manufaktury. Tego dnia kręciło się ich podejrzanie dużo. W tym biała QV-ka. Dobrze wiedzieć, że jest chociaż jedna taka w Łodzi... Może kiedyś uda mi się wpaść na właściciela/właścicielkę i zamienić z nim/nią kilka zdań. Zdecydowanie chciałbym, by ten samochód wystąpił przed moim obiektywem... Zobaczymy, podobno chcieć to móc.
Ale... przechodząc powoli do głównego tematu dzisiejszego wpisu. Podobnie jak z moim kolanem, które nie tak dawno temu było unieruchomione na 2 tygodnie, przed kolejną sesją foto trzeba było rozruszać nieco swój aparat, który od dość dawna nie był dość intensywnie użytkowany. Rzecz jasna na ulicach nie było za dużo do fotografowania, ale udało mi się dojrzeć kilka akwariów w Manufakturze zaraz niedaleko wyjścia z Bierhalle. Pewnie jakby stało w innym miejscu, to bym go nie zauważył.... Postanowiliśmy wraz z Hikarim zatrzymać się tam na dłuższą chwilę. Koniec końców zostałem stamtąd niemal siłą zabrany w drogę powrotną do domu.
Najdłużej zeszło mi przy patrzeniu się przez wizjer na 'Nemo'. Lub jak kto woli amfipriony okoniowe czy też błazenki okoniowe. Strasznie urocze rybki. I w dodatku stosunkowo mało ruchliwe, porównując je z innymi, przez co zdecydowanie łatwiej było je złapać. W dodatku cały czas trzymały się razem.
I reszta. W tym dwie, które były wybitnie ruchliwe i bawiące się ze mną w chowanego...
Tak zeszła mi sobota. Natomiast dziś byliśmy umówieni na sesję zdjęciową Porsche 911 (996) Millenium Edition. Jedna z tych limitowanych edycji Porsche, wydawanych z różnych (mniej lub bardziej sensownych) okazji. O ile jedna z ostatnich (Black & White Edition) była totalnie bez sensu, o tyle ta jest stosunkowo ciekawa. Pod warsztat wzięto zwykłą 996 Carrerę z napędem na 4 koła, pomalowano ją na tzw. lakier 'kameleon', który w zależności od światła jest czarny, brązowy lub fioletowy. Do tego dorzucono bardzo bogate wyposażenie i mamy gotowy samochód. Nazwa sugeruje, że ta limitowana edycja, która wyjechała ze Stuttgartu w ilości 911 sztuk, została wyprzedana z okazji kolejnego końca świata, który miał być w momencie, w którym weszliśmy w okres drugiego tysiąclecia. Nic takiego jednak się nie stało, co więcej auto zaraz będzie musiało zmierzyć się z kolejną Apokalipsą. Ciężki los tego Porsche... Ale my też nie mieliśmy lekko. Dojechaliśmy na umówione miejsce i właśnie w tym momencie zaczęło padać. Telefon, kontemplacje co teraz robimy. Twardo mówię, czekamy... To na pewno przelotny opad. Padało, padało, padało i jakoś nie za bardzo chciało przestać. Aż w końcu przestało. Chwilę później pojawił się nasz główny bohater.
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że to zwykła 911. W taką pogodę lakier obraża się na cały świat i jest po prostu czarny. Natomiast dość przyjemny pomruk z wydechu informuje, że to jednak nie jest zwykła, biedna 911-tka. Po zajrzeniu pod pokrywę silnika pierwsze co zobaczymy to układ dolotowy K&N. To on jest za to odpowiedzialny.
Co do wnętrza, to właśnie tutaj widać całą wyjątkowość. Zaczynając od alcantary, skóry i drewna, na tabliczce informacyjnej kończąc. Jest tu także telefon, system audio Bose. Swoją drogą, te siedzenia są cholernie wygodne, a pozycja za kierownicą zachęca do jak najczęstszego wsiadania za kółko. Powoduje to również częstsze odwiedzanie najbliższej stacji benzynowej, bo 3,4-litrowy silnik, generujący 330 koni mechanicznych nie zadowoli się niestety samym powietrzem. A ceny paliw ciągle rosną...
Nigdy nie przepadałem za tą generacją 911-tki. Była dla mnie mało udana i zdecydowanie bardziej lubiłem 993 oraz 997. Jedynymi wyjątkami było 996 Turbo i topowe modele GT2 i GT3. One miały ten charakterystyczny klimat, były zdecydowanie rzadsze od 997 GT2/GT3. A może po prostu to jest tylko moja opinia a następna generacja w wersjach wyścigowych najzwyczajniej w świecie mi się opatrzyła.... Tak jak wszystko na tym blogu. Bardzo subiektywnie.
W każdym razie, im dłużej miałem okazję przyglądać się, dotykać tego konkretnego egzemplarza to coraz bardziej zaczynał mi się podobać. Już na zdjęciach było widać, że nie jest to zwykłe 996 tylko naprawdę ładne auto. W dodatku właściciel o nie dba. Samochód miał okazję być w CarSPA, gdzie lakier po wielu godzinach ciężkiej pracy odzyskał młodość, a tapicerka z powrotem wygląda jakby dopiero co była uszyta i założona. Jedyne co mi pozostaje to liczyć na to, że będę miał okazję zobaczyć ten lakier w pełnym słońcu, gdy pokaże swoje inne oblicze. Intryguje mnie ten brąz i fiolet...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz