Mój aparat odmówił współpracy, ale to nie oznacza, że nie zrobiłem już więcej zdjęć. Jest ich trochę mniej. Jednak tym razem chciałbym napisać o kilku ciekawych czy też śmiesznych historiach, które miałem okazję zobaczyć na własne oczy. Trochę więcej przemyśleń, anegdot, nieco mniej zdjęć.
Czwartego dnia (jak pisałem post wcześniej) zwiedzaliśmy przez cały dzień Ateny. Nie latałem wtedy jak szalony z aparatem, a skupiłem się na oglądaniu starożytnej architektury, kontemplacji i podglądaniu innych ludzi. Na przykład dojrzałem kłócącą się parę przy Partenonie. Bardzo romantyczne. Poszło im chyba o to, w którą stronę powinni teraz iść. Rzeczywiście, bardzo duży problem.
Natomiast będąc w ateńskim centrum zostaliśmy zgarnięci przez pracownika z jednej z tamtejszych tawern. I tak zamierzaliśmy gdzieś się zatrzymać, więc było nam to nawet na rękę. Zajmujemy odpowiadające nam miejsce i czekamy. Okazuje się, że zamówienia składa inna osoba. Czekamy dalej, jak to w Grecji. W końcu ktoś się zjawia. Składamy zamówienie, idzie gładko. Zadaje mu proste pytanie po angielsku, gość się wije, tłumaczy i pierdoli bez sensu. Wniosek prosty, nie zrozumiał tego, co do niego powiedziałem. A zapytałem tylko jak długo będziemy czekać na zamówienie. No tak, przecież w Grecji nie istnieje pojęcie czasu. Zupełnie zapomniałem... Na szczęście (jak na greckie warunki) sprawnie się uwinęli i spróbowaliśmy greckiego gyrosa. Świetny!
Ostatnia rzecz z Aten. Równo o 16:00 na placu Sindagma rozpoczęła się zmiana warty. Przewodniczka nas uprzedzała, żeby przypadkiem nikt się nie śmiał, bo to przecież ich tradycja i tak dalej... Z początku myślałem, że nie ma szansy, żeby to było śmieszne. Przecież to jest zmiana warty... Coś bardzo poważnego, na pewno Grecy nie zrobiliby z tego jakiegoś cyrku. Ale... musiałem powstrzymywać się od śmiechu i to dość często... Bez wątpienia warto to zobaczyć. Jak będziecie w Atenach, koniecznie zajrzyjcie na plac Sindagma i zobaczcie zmianę warty. Albo obejrzyjcie ją na youtube. Na pewno coś tam będzie. Zrozumiecie wtedy o czym mówię.
Czwartego dnia (jak pisałem post wcześniej) zwiedzaliśmy przez cały dzień Ateny. Nie latałem wtedy jak szalony z aparatem, a skupiłem się na oglądaniu starożytnej architektury, kontemplacji i podglądaniu innych ludzi. Na przykład dojrzałem kłócącą się parę przy Partenonie. Bardzo romantyczne. Poszło im chyba o to, w którą stronę powinni teraz iść. Rzeczywiście, bardzo duży problem.
Natomiast będąc w ateńskim centrum zostaliśmy zgarnięci przez pracownika z jednej z tamtejszych tawern. I tak zamierzaliśmy gdzieś się zatrzymać, więc było nam to nawet na rękę. Zajmujemy odpowiadające nam miejsce i czekamy. Okazuje się, że zamówienia składa inna osoba. Czekamy dalej, jak to w Grecji. W końcu ktoś się zjawia. Składamy zamówienie, idzie gładko. Zadaje mu proste pytanie po angielsku, gość się wije, tłumaczy i pierdoli bez sensu. Wniosek prosty, nie zrozumiał tego, co do niego powiedziałem. A zapytałem tylko jak długo będziemy czekać na zamówienie. No tak, przecież w Grecji nie istnieje pojęcie czasu. Zupełnie zapomniałem... Na szczęście (jak na greckie warunki) sprawnie się uwinęli i spróbowaliśmy greckiego gyrosa. Świetny!
Ostatnia rzecz z Aten. Równo o 16:00 na placu Sindagma rozpoczęła się zmiana warty. Przewodniczka nas uprzedzała, żeby przypadkiem nikt się nie śmiał, bo to przecież ich tradycja i tak dalej... Z początku myślałem, że nie ma szansy, żeby to było śmieszne. Przecież to jest zmiana warty... Coś bardzo poważnego, na pewno Grecy nie zrobiliby z tego jakiegoś cyrku. Ale... musiałem powstrzymywać się od śmiechu i to dość często... Bez wątpienia warto to zobaczyć. Jak będziecie w Atenach, koniecznie zajrzyjcie na plac Sindagma i zobaczcie zmianę warty. Albo obejrzyjcie ją na youtube. Na pewno coś tam będzie. Zrozumiecie wtedy o czym mówię.
Piątego dnia zwiedzaliśmy przylądek Sunion położony u południowo-wschodnich wybrzeży Attyki. Dzięki wikipedii dowiedziałem się, że znajdujące się tu ruiny świątyni Posejdona są drugim najchętniej fotografowanym miejscem w Grecji zaraz po ateńskim Partenonie. Szczerze powiedziawszy jest do dla mnie kolejna sterta kolumienek i kamieni położona w genialnym miejscu, podobnie z resztą jak Partenon. To, co moim zdaniem jest ciekawe w tym miejscu to możliwości robienia zdjęć wybrzeża Morza Egejskiego. Tam z pewnością muszą genialnie wychodzić zachody słońca (do tego momentu czynny jest ten obiekt). Ale co z tego, skoro byliśmy tam od samego rana?
Następny przystanek - Kanał Koryncki. Kanał łączący Morze Egejskie z Morzem Jońskim. Dzięki niemu, statki mogą skrócić sobie drogę o ok. 400 km. Na pewno jest to bardzo ciekawe miejsce pod względem logistycznym, ale jeśli chodzi o aspekt turystyczny to trochę słabo. Nie robi on za dużego wrażenia.
Szósty dzień rozpoczął się obiecująco. Od Epidauros, o którym wspominałem w poprzednim poście. Później było już tylko gorzej. Między innymi zostaliśmy zabrani w miejsce, gdzie wyrabia się ręcznie różnego rodzaju naczynia.
Jeśli przed tym dniem nie miałem jeszcze dość starożytnych kamieni i kilku kolumienek, które miałem w swojej wyobraźni przetworzyć sobie w wspaniałe świątynie, to po tym dniu zdecydowanie miałem już tego po dziurki w nosie. Kamienie, kolumny, kamienie. A tu był taki święty i ble ble ble. O ile w Mykenach jeszcze było na co popatrzeć, to Korynt to jedno wielkie pole wypełnione kamieniami. Fajny był Grobowiec Agamemnona, który znajduje się niedaleko Myken. Starożytni to mieli łeb. Bez żadnej zaprawy składając kamień po kamieniu tak je ułożyli, że na samej górze widać sklepienie. A z zewnątrz nic na to nie wskazuje.
Siódmy, ostatni dzień zwiedzania Grecji. Pojechaliśmy do Termopil, by zobaczyć pomnik Leonidasa i repliką tablicy upamiętniającej słynną bitwę pod Termopilami z wyrytym epigramem Symonidesa: "Przechodniu, powiedz Sparcie, tu leżym, jej syny. Prawom jej do ostatniej posłuszni godziny". Wielce podekscytowany ruszyłem w kierunku tej tablicy. I co? Wielkie rozczarowanie. Spodziewałem się czegoś bardziej spektakularnego, a nie kawałka blachy, który wystaje z ziemi...
W ten oto sposób zakończyłem planowe zwiedzanie Grecji i mam dość mocno mieszane uczucia. Z jednej strony miejsca, które robią ogromne wrażenie, a z drugiej takie, które najzwyczajniej w świecie rozczarowują.
Pamiętam, że bardzo brakowało mi w programie zwiedzania Olimpu, miejsca niemalże kultowego. Nic straconego, patrzę na listę wycieczek fakultatywnych podczas drugiego tygodnia i co widzę? Tak jest, wycieczka na Olimp! Nie wiedziałem tylko jak wielkie rozczarowanie czeka mnie tym razem...
Taki widok czekał na mnie na wysokości ponad 900 m.n.p.m. Trochę słabo... Z drugiej strony panorama na całe wybrzeże, ale ze względu na poranne godziny warunki do robienia zdjęć zbytnio nie sprzyjały. Poza tym przejrzystość powietrza była stosunkowo słaba, zatem darowałem sobie robienie zdjęć. Z resztą nie było tam niczego takiego, czego bym już wcześniej nie widział.
Zamiast skupić się na widokach z góry, skoncentrowałem się na zwierzętach. Nieopodal dojrzałem muły, a naszej grupie w wycieczce po okolicy towarzyszyła bardzo sympatyczna suczka. Pod względem psów, Grecy są bardzo w porządku. Nie łapią bezpańskich psów, nie biją ich i nie usypiają. Jak już takiego znajdą, to szczepią go, zakładają obrożę i sterylizują. W każdym większym mieście można spotkać jakieś psy i są one bardzo przyjaźnie nastawione do ludzi. Pewnie dlatego, że są przez nich dokarmiane. W wielu miejscach stoją też miski z wodą, żeby taki pies nie padł z wycieńczenia.
Następnym punktem wycieczki było miasteczko Litochoro. Według przewodniczki jest to miejsce, którego nie odwiedzają turyści. Ciekawe zatem co robił tam ten Mercedes-Benz ML63 AMG z księstwa Monaco...
Nie oszukujmy się. Tu przyjeżdża dużo turystów i to, co usłyszałem to była niezła ściema. Po co tu przyjeżdżają autokary pełne turystów? Wszyscy zjawiają się tu w jednym celu - kierują się w stronę wąwozu rzeki Enipeas. Podobno na samym jej końcu znajduje się wodospad. Ja nazwałbym to ściekiem, albo ścieżką moczu jednego z greckich bogów wypływającą przez skałę i gromadzącego się w zbiorniku poniżej. Tak to mniej więcej wygląda. Nie mniej jednak idąc akweduktem w tamtym kierunku, zobaczymy fenomenalne widoki i... dowód, że Grecy nie znają angielskiego...
Wracając dojrzałem kolejną ciekawą rzecz:
I na pożegnanie z Litochoro jeszcze jedno zdjęcie:
Przedostatni punkt programu, zamek w Platamonas. Znajdował się on ok. 5 km od hotelu, w którym się zatrzymaliśmy, ale samodzielna wycieczka od samego początku była odradzana wszystkim na spotkaniu organizacyjnym. Jedyna rzecz, jaką rzekomo zachwalali ludzie, którzy tam byli to "fajne żółwie".
Z zewnątrz nie wygląda za ciekawie, to prawda. Ale skoro już tu przyjechaliśmy a bilet wstępu miałem za darmo to stwierdziłem, że co mi szkodzi wejść na górę. Przekonam się na własne oczy, czy rzeczywiście warto. A w środku niespodzianka, widok z murów zamku jest po prostu zaaajebisty! Z ogromną przyjemnością kręciłem się po okolicy. Niestety dużo czasu nie było, więc szybki rekonesans i było tego na tyle.
Ostatnim etapem tamtejszej podróży był lunch oraz zwiedzanie górskiej wioski Paleos Panteleimonas. Przy tej okazji mogę wspomnieć nieco o greckiej kuchni. Po pierwsze, Grecy używają chleba do wszystkiego. Jesz kurczaka z frytkami, ale taki Grek zagryzłby to jeszcze chlebem. Po drugie, jeśli Grek chce zjeść kanapkę, to idzie do knajpy. Sam jej sobie nie zrobi. Po trzecie, może ze mną jest coś nie tak, ale Grecy nie potrafią dobrze przyprawić mięsa. Jest jakieś takie mało wyraziste. Mają za to fenomenalne Tzatziki. A jeśli widzicie Greka, który tłucze talerze z bananem na twarzy to nie martwcie się, to podobno przynosi szczęście.
Ach, czas na kilka zdjęć z tej wioski...
Tym razem to już naprawdę koniec. Więcej o Grecji nie będzie, nie planuje też powtórki z rozrywki w przyszłym roku. Co najwyżej dokładniej przyjrzę się greckiej części Cypru, a tak to kto wie, co będzie za rok. Na pożegnanie dołączam dwa ostatnie zdjęcia, które zrobiłem podczas swojego pobytu w Helladzie.
3,000 wyświetleń przekroczone! Dziękuję wszystkim odwiedzającym :)