wtorek, 24 września 2013

Dags att tänka på refrängen

Końcówka września to dla wielu ostatnia szansa, by gdzieś się wybrać. W moim przypadku wszelkie większe i ambitniejsze plany bardzo szybko zostały pokonane, więc pozostał nasz kochany kraj. Nie zrozumcie mnie źle, lubię Polskę. Jest tu wiele ciekawych miejsc, które warto odwiedzać i wcale nie są gorsze od miast zagranicą. To tylko ludzie mają takie kompleksy i żeby poczuć się lepszym i móc zaszpanować przed znajomymi uciekają jak najdalej, a potem wycieczka last minute okazuje się totalną porażką i wracają z podkulonym ogonem. Rzecz jasna znajomym mówią, że to wycieczka życia i polecają z całego serca. W głębi duszy tęsknią zaś za beztroskimi wypadami w głąb Polski.

Ostatnie dni kalendarzowego lata spędziłem we Wrocławiu. Byłem tu już dwukrotnie i obiecałem sobie, że wrócę po raz kolejny. Nie spodziewałem się tylko, że stanie się to tak szybko. Wspomniałem coś o lecie, prawda? Jako meteoropata z przymusu, od dłuższego czasu narzekałem i jęczałem, że już jest jesień. Nikt mi nie wierzył, dopóki nie zrobiło się zimno i zaczęło non stop lać. Jednak najzabawniejsze było to, że w dzień wyjazdu siedząc z kawą i oglądając z zaciekawieniem prognozę pogody, dotarło do mnie, że w Łodzi właśnie ma nastąpić rozpogodzenie, zaś na Dolnym Śląsku ma padać. Na szczęście los okazał się być bardzo łaskawy i deszczu w zasadzie w ogóle nie było. Tylko chmury wyglądały dość groźnie i sugerowały armagedon.

Wycieczkę zacząłem od Rynku. Próbowałem zrobić jakieś sensowne zdjęcia ale wybitnie nie miałem do tego głowy. Po pewnym czasie stwierdziłem, że to mija się z celem i odpuściłem sobie dalsze próby. To, co przetrwało możecie zobaczyć poniżej.






Zacząłem wątpić, czy zabieranie ze sobą aparatu na kolejną wycieczkę ma sens, ale ostatecznie zdecydowałem się dać sobie drugą szansę. Następny punkt kontrolny: wyspy odrzańskie i Ostrów Tumski. Tutaj szło mi jakby trochę lepiej, przez co zacząłem cieszyć się robieniem zdjęć. Niechęć szybko minęła i zacząłem się powoli rozkręcać. Tak swoją drogą to naprawdę fajne miejsce. Coś, czego brakuje mi w Łodzi... Zwiedzanie wysp odbyło się w dość intuicyjny sposób, nikt nie spoglądał na żadne mapki (a miałem ich sporo) i po prostu szliśmy dalej, gdzie nas nogi poniosły. 








Ostrów Tumski jest ciekawym miejscem. To najstarsza część Wrocławia, która najprawdopodobniej należy do najstarszej mafii nie tylko w Polsce, ale i na świecie - do kościoła. Skąd takie przypuszczenia? To miejsce wygląda pięknie, nie ma ani jednej kamienicy, która się sypie. Wszystko jest odnowione, znajdują się tu szeregi kościołów i innych budowli sakralnych, w tym pałac arcybiskupi oraz Archikatedra św. Jana Chrzciciela. Dla mnie najważniejsze było jednak to, że jest tu też punkt widokowy, z którego widać panoramę miasta. Takie atrakcje zawsze cieszą mnie najbardziej.








Na terenie Ostrowa Tumskiego znajdziemy też Ogród Botaniczny, który w 2011 skończył 200 lat. Zajmuje ponad 7,5 hektara, więc jest tu co oglądać. Pokusiłbym się o porównanie z łódzkim ogrodem, gdyby było co porównywać. Obawiam się, że tę walkę Wrocław wygrywa walkowerem. 









Jeśli chodzi o zdjęcia, to w zasadzie zbliżamy się do końca. Wiem, że wielu z was przyzwyczaiło się do ich sporej ilości, niestety nie tym razem. Głównym powodem było przede wszystkim to, że pojechałem tam głównie cieszyć się wspólnie spędzonym czasem ze swoją dziewczyną, nie zaś na zaliczaniu kolejnych atrakcji i dokumentowaniu ich. Swoją drogą, wątpię, czy sprawiłoby mi to tyle radości. Nie mniej jednak chciałbym się z wami podzielić kilkoma przemyśleniami dotyczącymi tego miasta. 


Oto zdjęcie przedstawiające Wyspę Słodową. Najlepiej oddaje kontrast tego miejsca. Z jednej strony piękny, nowoczesny blok mieszkalny, a z drugiej jakaś paskudna ruina. Kawałek dalej stała jakaś scena, gdzie kilku łysych gości starało się rapować, a garstka młodzieży ubranej w dresy starało się ich zachęcać do większego zaangażowania w swój występ. Chcąc nie chcąc zaliczyłem kolejny koncert, podczas kolejnego wyjazdu.

Będąc obiektywny, muszę stwierdzić, że ilość osób rozdających ulotki w centrum jest straszna. Co najlepsze, w odstępie 300 m można dostać 10 ulotek tej samej firmy. Zastanawiam się tylko, jaki to ma sens? Czy taka forma reklamy jest efektywna? Nie trzeba być specem od PR, żeby odpowiedzieć sobie na to pytanie.

Jeśli wybieracie się do Wrocławia i chcielibyście dobrze zjeść, to pewnie znajdziecie coś dla siebie na Rynku. Nie mniej jednak chciałbym was zachęcić do zwiedzania bocznych uliczek w celu znalezienia wymarzonego lokalu. Tak właśnie trafiliśmy na Restaurację Okrasa (ul. Igielna 8 - boczna od ul. Odrzańskiej). Jest bardzo blisko, lokal jest świetnie urządzony, a jakość oferowanych dań i obsługa są fenomenalne. Jest tylko jeden mały problem: mają mało stolików, więc restauracja może zapełnić się w chwilę. Jak jest ciepło, to można skorzystać z tych na zewnątrz, lecz przy obecnej temperaturze to raczej nierealne.

Czego serdecznie nie polecam, to Pijalnia Czekolady Wedel. Tej na samym rynku. Nie dlatego, że porzygałem się po ich czekoladzie, ale ze względu na obsługę. Czas oczekiwania jest niewyobrażalnie długi, a po podaniu zamówienia, obsługa jakby nas nie widziała. Już nie wspominam o pytaniu czy nam smakowało, ale czy może coś jeszcze byśmy chcieli. W końcu to chyba w ich interesie, żebyśmy zostawili tam jak najwięcej kasy, co? Część osób było na tyle zirytowanych czasem realizacji zamówienia, że po prostu sobie poszło do konkurencji. Nam się nigdzie nie spieszyło.

Teraz pora na absolutny hit. Ostatnio spotkałem się z Cyganami, gdy zatrzymałem się za Koninem na Autostradzie by skorzystać z toalety. Nie zdążyłem wysiąść, a na głowie już miałem jakiegoś cwaniaczka, który próbował sprzedać mi noże. Powiedziałem mu, że ich nie chce i sobie poszedł. Poszło za łatwo, nie? No właśnie. Wracam do samochodu, a gość na mnie gwiżdże. Co ja kurwa, krowa jestem? Idę dalej, gość się drze, że ma dla mnie iPhone 5 w dobrej cenie. Mówię mu, że nie jestem zainteresowany. Nie dotarło. Niewiele brakło a bym gościa potrącił, tak był przejęty swoją pracą. Obstawiam, że jakiś ich szef zostawia ich tu rano i wieczorem po nich przyjeżdża. Dość niewdzięczna praca, ale oni nie mają wyjścia. Co to ma wspólnego z Wrocławiem? Otóż na Rynku też kręcą się Cyganie. Nie raz widziałem, jak małe dziecko krążyło od knajpy do knajpy i żebrało. Inne mniej, inne bardziej uciążliwie. Nad jedną babką ten dzieciak był w stanie stać z dobrych kilka minut z wyciągniętą ręką. Oczywiście prośby obsługi by sobie poszła, nie pomagały. Zauważyłem też, że Cyganie wymieniają między sobą dzieci. Raz jedna niesie dzieciaka, innym razem kto inny. Normalnie prawie jak zabawka, teraz Ty go nosisz, potem ja. Tak na zmianę. Rozmawiałem o tym ostatnio z kilkoma osobami, trochę też poczytałem. Wnioski nasuwają się same. Nie wiem czy zauważyliście, ale te dzieci są podejrzanie spokojne. A jak przyjrzycie się bliżej, zwłaszcza na oczy, to będziecie mieli jasność, że coś tu nie gra. Najczęściej albo są pijane, albo naćpane. Jeśli myślicie, że ktoś się przejmuje rozwojem takich dzieci po takich środkach to dodam tylko tyle, że nawet jak im takie dziecko zejdzie to dalej noszą je na rękach, aż do końca 'zmiany'. Swoją drogą zadziwia mnie to, że nikt nie zrobi z tym porządku. Oni mają jakieś układy z góry, że nikt ze Straży Miejskiej, czy z Policji nic im nie zrobił? Tak to wlepiają mandaty za byle co, a jak są potrzebni to oczywiście ich nie ma. Co by tu dużo nie mówić, na pewno takie akcje nie wpływają dobrze na liczbę turystów, którzy tu przyjadą. Tym cygańskim akcentem kończę na dziś. Mam nadzieję, że pogoda nie dołuje was tak bardzo jak mnie, w każdym razie tego wam życzę!