czwartek, 23 maja 2013

Perfect Excuse

Dziś nadszedł wielki dzień i nie, nie chodzi tu o moje urodziny. Przedstawię wam niesamowity samochód, z niesamowitą historią i niesamowitym właścicielem. Na to, żeby móc go w końcu zobaczyć na żywo czekałem od października zeszłego roku i śmiało mogę stwierdzić, że było warto. Głównym powodem zapewne było to, że samo wyciągnięcie auta nie było łatwe, bo wyjeżdża ono na łódzkie ulice tylko wtedy, gdy jest sucho i ciepło, a na drodze panuje mały ruch.

Pierwszy termin, na który udało nam się umówić przypadł na 16 maja roku obecnego. Zgranie się w czasie okazało się największym problemem, bo wszystko inne poszło zgodnie z planem. No, poza jedną małą rzeczą. Gdzie robimy zdjęcia? Okazało się, że ustalone pierwotnie miejsce jest za daleko. Po chwili namysłu znalazłem optymalną lokalizację. W sumie to od dawna chciałem tam porobić jakieś zdjęcia, ale jakoś  nigdy nie było na to czasu. Miałem idealną wymówkę, by to zmienić!

Samochód przyjechał do Łodzi z Włoch, a konkretnie z Turynu. W 1974 roku stał się własnością pracownika fabryki Fiata, a po wielu latach został sprzedany i przeszedł w posiadanie Pawła. Ten postanowił przyjechać nim do naszego pięknego miasta i dbać o niego jak o swoje własne dziecko. Przed wami Fiat 124 Sport Coupé 3ª serie: 












Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, dlaczego właściciele takich pięknych pojazdów tak rzadko wyjeżdżają nimi na nasze lokalne drogi to opowiem wam historię, która rozjaśni wam trochę sytuację. Stoimy sobie na światłach, nagle jakiś debil wyjeżdża pełnym ogniem swoim zdezelowanym Audi B3 bez tłumika z naklejkami ///M POWER  i patrzę jak powoli zmierza w kierunku drzwi kierowcy. Ja siedziałem na prawym fotelu, a o mało nie umarłem ze strachu, więc wolę nie wiedzieć, co przed oczami miał Paweł. Na szczęście brawurowy dres w nas nie trafił. Gdyby mu się to jednak udało, to w najlepszym przypadku skończyłby na OIOM-ie. Morał tej bajki jest krótki i znany: po publicznych drogach klasykiem nie zapierdalamy, chyba, że w opór części w garażu mamy.

Gdyby tak odstrzelić tych wszystkich imbecyli, którzy generują zagrożenie na drodze swoimi bezmyślnymi manewrami to takimi samochodami można by jeździć na co dzień. Przejażdżka Fiatem 124 Sport Coupé była dla mnie czymś wyjątkowym. Fakt, że było nam we trójkę trochę ciasno, ale nic nie było w stanie pobić  klimatu jaki towarzyszy podróżowaniu takim wozem. Lubię te kanciaste kształty. Absolutnie ubóstwiam tę deskę rozdzielczą, to chyba jedna z najlepszych jakie kiedykolwiek widziałem. Uwielbiam też to, że kiedyś nikt nie przejmował się żadnymi normami emisji spalin. 











Uwielbiam włoską motoryzację, włoską piłkę nożną oraz włoskie jedzenie. Mam jakąś słabość do wszystkiego, co włoskie, mimo tego, że we Włoszech byłem tylko przejazdem (wpatrując się w lawetę wiozącą Alfy Romeo). Mam nadzieję, że ten stan rzeczy się zmieni i zwiedzę kawałek Italii, obejrzę mecz swojego ulubionego zespołu, zjem coś w prawdziwej włoskiej restauracji i co najważniejsze, dorobię się swojego włoskiego klasyka. Ale na to jeszcze przyjdzie odpowiedni czas. Wiem, że jeszcze jest za wcześnie :)




Obstawiam, że drugi taki post prędko się nie pojawi. Głównie dlatego, że nie wiem, kiedy będę miał okazję podziwiać równie fajny samochód z bliska. Nie wiem, kiedy po raz kolejny będę miał okazję zrobić zdjęcia Canonem 5D II z zestawem składającym się z 35 1.4 L, 24-70 2.8 L oraz 85 1.2 L II. I nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek pozwolę sobie na taką swobodną paplaninę luźno związaną z tematem. Z reguły staram się zbytnio nie podniecać każdym napotkanym samochodem, ale w tym wypadku muszę zrobić wyjątek. Mam nadzieję, że zdjęcia chociaż w połowie oddają to, jak bardzo lubię ten pojazd i szanuję jego właściciela. Mam nadzieję, że nigdy go nie sprzeda i będę mógł jeszcze kiedyś się nim przejechać. 

poniedziałek, 20 maja 2013

Private Investigations

Za oknem słońce w pełni, ale jeszcze nieco ponad miesiąc temu sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Wtedy właśnie zacząłem się zastanawiać jak wygląda łódzkie Zoo zimą. Postanowiłem odpowiedzieć sobie na to pytanie w najprostszy z możliwych sposobów: sprawdzić to samemu. Co prawda od dobrych dwóch tygodni była już kalendarzowa wiosna, jednak na zewnątrz nadal dominowała biel i odcienie szarości. Zwiedzanie zacząłem od ptaków: bażanty, sępy i papugi. 





Jeśli zastanawiacie się, czy nie zgubiłem po drodze kilku zdjęć to mam dla was małą wskazówkę:


Co prawda nie robiłem zdjęć każdemu zwierzakowi, bo najprawdopodobniej musiałbym siedzieć przy każdej klatce dobrą godzinę. W każdym razie było widać pustki. Wszechogarniające pustki. Na szczęście na mojej drodze pojawił się wyjątkowy, dość głośno miauczący gość:


Kot równie szybko zniknął, jak się pojawił. Zdawał się nie być zbyt zainteresowany moimi zaczepkami. No trudno, idziemy dalej. Wejście do zamkniętego pomieszczenia w okolicy okazało się być strzałem w dziesiątkę.






Po opuszczeniu tego miejsca trafiłem na zebry. Jedna zdawała się cierpliwie wyczekiwać na spóźniającą się wiosnę, a druga postanowiła być twarda i podziwiała wspaniałą polską pogodę z początku kwietnia. Natomiast wielbłądom niezbyt sprzyjające warunki atmosferyczne zdawały się wcale nie przeszkadzać... 






Słonica Magda jest smutna...



Gwanako były jednymi z nielicznych zwierzaków, których nie opuszczał humor. Zdawały się być bardzo zainteresowane moją osobą. Pewnie dlatego, że gości w zoo było dosłownie kilku i każda napotkana osoba mogła wzbudzać ciekawość. Człowiek, jest zimno a Ty przychodzisz do Zoo?






Gepard nerwowo chodził dookoła ogrodzenia. Przyjedź do Zoo w Polsce, mówili. Będzie fajnie, mówili... Jest kwiecień, a tu tyle śniegu.


Idąc dalej natknąłem się na kolejnego gościa, tym razem rudego. Podobnie jak w przypadku poprzedniego, nim się obejrzałem, a wiewiórki już nie było. No cóż, szkoda. Idziemy dalej!







Kolejne koty. Zdaje się, że zimą też można zaobserwować coś ciekawego. Ot mała awantura pomiędzy tygrysami. A może to taka zabawa, tylko ja się nie znam?




Znalazłem też i pawia! Kręcił się po okolicy i zdawał się być poddenerwowany. Nie spodobało mu się też to, że za nim chodziłem, więc zostawiłem go w spokoju.






W następnym pomieszczeniu było sporo gadów i płazów. Bardzo spodobał mi się kajman, szkoda tylko, że nie okazał żadnych odruchów życiowych. Na szczęście inne zwierzaki były bardziej ruchliwe.









Wychodząc na zewnątrz myślałem już o powrocie do domu, więc na szybko zrobiłem jeszcze parę zdjęć i opuściłem nasz Ogród Zoologiczny. Była to dość ciekawa propozycja jak na tę porę roku. Wtedy też wpadłem na pomysł, że mogę zestawić zdjęcia zimowe ze zdjęciami letnimi w jednym poście, co może przynieść coś interesującego. Jako że był kwiecień, na wiosenno-letnie zdjęcia nie trzeba będzie czekać jakoś potwornie długo, więc postanowiłem zrealizować tę wizję. 



Siedemnastego maja udało mi się zrealizować drugą część mojego projektu.  Tym razem zacząłem od Magdy, która zdawała się być zadowolona z życia. Obsypywała się piaskiem i tryskała pozytywną energią. Jeśli chodzi o wielbłądy to sytuacja zbytnio się nie zmieniła. Natomiast część zwierząt najzwyczajniej w świecie sie rozleniwiła. Gwanako nie były już w ogóle zainteresowane kimkolwiek, wszystkie za wyjątkiem jednej sztuki leżały i miały wszystko gdzieś. 







Jak widać, kotom ciepło też nie sprzyja. Spotkałem też swojego starego znajomego, co ciekawe w towarzystwie dwóch dam. Bardzo towarzyskie ptaki, trzymały się bardzo blisko. A za szybą pawie złote!




U żubrów sytuacja wyglądała podobnie. Ale idąc dalej zauważyłem kilka nowości.













Dotarłem też do mini zoo. Można tam sobie spokojnie wejść i posiedzieć ze zwięrzętami.







Małpi wybieg zdawał się być pusty. Jak byłem tu bardzo dawno temu, jak miałem może z 6-7 lat to było ich tu duuuużo więcej.


I teraz jeden z moich ulubionych fragmentów - sowy!







Pamiętacie zdjęcie papugi z śniegiem zalegającym na klatce w tle? Teraz nie tylko nie było śniegu, ale i jakby ilość ptaków znacząco wzrosła.










W kwietniu zastanawiałem się, jak wyglądają żyrafy w zimowej scenerii. Niestety, zwierząt wtedy nie było na zewnątrz. W sumie nie byłem tym jakoś bardzo zaskoczony, ale wyobraźnia podsuwała mi te dość dziwaczne obrazki żyraf poruszających się po zaśnieżonym wybiegu. Mogłem je zobaczyć tylko na trawie.





Kolejny bardzo ważny punkt programu - surykatki. Z początku ich wybieg był pusty, ale wkrótce odkryłem dlaczego. Nieopodal jeden z pracowników Zoo kosił trawę. To urządzenie było dość głośne, stąd zwierzaki siedziały w środku. Gdy tylko dojrzały ludzi, natychmiast wyszły tłumem na zewnątrz.









 

Tym razem udało mi się też dojrzeć lwa. A potem jeszcze jednego. Ten w klatce zachował się niczym  gwiazda showbiznesu. Wyszedł na chwilę, pokazał się i zniknął. Podobnie miało się z panterą śnieżną, której już nie zdążyłem złapać na żadnym zdjęciu.



Niedźwiedź himalajski spał w dość specyficznej pozycji... :)


Ostatni punkt programu - małpiarnia. Ostatnio naoglądałem się tylu zdjęć z lemurami, że nie mogłem  doczekać się spotkania z nimi. Okazało się, że trafiłem na niezbyt dobry dzień do fotografowania lemurów, bo wszystkie najzwyczajniej w świecie miały już weekend. Leżymy i mamy wszystko w głębokim poważaniu. W końcu był piątek, co nie?




I tym optymistycznym akcentem kończę zoologiczny wpis. Mam nadzieję, że efekt końcowy wam się podoba. Jeśli czujecie niedosyt, to podrzucam kilka zaległych postów o podobnej tematyce:
Łazienki Królewskie + Zoo
Berlin '13
50,000 tulipanów w ogrodzie botanicznym